Pierwszy weekend jesieni w górach był… wietrzny. I o ile sobota jeszcze jako tako, o tyle w niedzielę chciało już urwać głowę. Myślę, że gdybym miał ze sobą choćby niewielki żagiel, zdobyłbym większość podjazdowych KOM-ów ;).

Chłodny, acz pogodny dzień, chyba trochę zatrzymał w domach rowerzystów (lub przenieśli się do Szczyrku, by pojeździć na nowo otwartej trasie kompleksu Szczyrk Enduro Trails), ponieważ względem ubiegłego weekendu, spotkałem ich zdecydowanie mniej (a większość, żeby nie powiedzieć wszystkich, właśnie w okolicy w/w tras).

Kilka dni temu narysowałem sobie trasę, którą właśnie dziś chciałem przejechać. Nie ukrywam, że po kilku dniach bez roweru, byłem go mocno spragniony, stąd też pomysł dość… ambitny? szalony? Sami oceńcie :). Generalnie udało się przejechać zgodnie z oczekiwaniem, a jako motyw przewodni posłużył nowy i nieznany mi podjazd w okolice Prusowa.

Żywiec opuściłem dość niespiesznie, ale za to stałym tempem dojechałem do Lipowej-Ostre. Stąd najwygodniejszą drogą dostałem się na Skrzyczne. Tam chwilę odpocząłem i pojechałem na Malinowską Skałę i dalej zielonym szlakiem na Magurkę Wiślańską. Szybko i sprawnie zrealizowany przejazd podbudował mnie, bo choć nieco wolniej, to udało się wjechać trudniejsze podjazdy, których się obawiałem.

Na Magurce Wiślańskiej łapię czerwony szlak i zjeżdżam nim przez Halę Radziechowską i Glinne do Węgierskiej Górki. Bardzo lubię ten zjazd i zawsze z przyjemnością nim jadę – bardzo urozmaicony na całej swojej długości.

W Węgierskiej Górce robię krótki postój na kawę, kanapkę itp. Dalej jadę do Ciśca, skąd do tej pory nieznanym mi podjazdem, zamierzam dostać się do niebieskiego szlaku prowadzącego na Prusów. Udaje się trafić na odpowiednią leśną ścieżkę (na początku przejazd pod mostem) i poza krótkim (koniecznym!) wypychem pod koniec, całość fajnie udaje się wjechać. Przypadł mi do gustu ten podjazd, bo jest zdecydowanie dziki, a przez to niebywale atrakcyjny w porównaniu do bardziej uczęszczanych wyznaczonych szlaków.

Fragment niebieskiego szlaku wiodącego na Prusów da się wjechać, do końca ogrodzeń, a potem – niestety – czeka wypych. I nijak nie ma tego jak ominąć, a wjazd (a i dla niektórych zjazd), jest niemożliwy.

Ostatnie kilkadziesiąt metrów daje się już wjechać. Wierzchołek Prusowa i okolice są bardzo urokliwym rejonem – doprawdy aż dziw bierze, że tak mało osób tam trafia, także rowerzystów. Tu zdecydowanie można spędzić nawet cały dzień na napawaniu się pięknem Beskidów!

Schronisko na Hali Boraczej służyło mi dziś jedynie na krótki postój – nawet do środka nie wchodziłem. Zjadłem tylko sezamki i w drogę. Przede mną były trzy dość trudne fragmenty trasy, które zależnie od ułożenia kamieni i sił, da się wjechać lub trzeba pchać.

Gdy już wjechałem na Redykalny Wierch, w głowie zagościło już trochę spokoju, ponieważ udało się już pokonać znaczą część trasy, a przede mną były już tylko krótkie, wjeżdżalne podjazdy.

Po przejechaniu przez bardzo malownicze hale, kolejny postój zrobiłem w schronisku na Hali Rysianka. Kawa, baton, kilka zdjęć – i w drogę. Udało się nieco wcześniej wyjechać ze schroniska niż tydzień temu, ale wiedziałem, że i tak muszę się spieszyć, bo na końcówce trasy czeka mnie jeszcze trochę pracy.

Na Słowiankę zjeżdżam czerwonym szlakiem, który jak zawsze dostarcza sporo dobrej dawki endorfin. Dalej żółtym szlakiem jadę na Lachowe Młaki, skąd za znakami rowerów na drzewach, zjeżdżam na Przełęcz u Poloka. Niestety ten odcinek przez sporą ilość błota i kałuż wydłużył się nieco i trochę zacząłem się obawiać, czy zdążę przed zmrokiem przejechać zaplanowaną trasę. Na szczęście alternatywy asfaltowe były, lecz wolałem ich uniknąć.

Z przełęczy jadę niebieskim szlakiem na Tokarkę i dalej do Trzebini. Przejazd tym fragmentem przebiega na szczęście sprawnie i pomimo kilku podjazdów, na które jeszcze sił w nogach zostało, udaje się przed zachodem – na styk – dotrzeć do asfaltowej drogi. Potem czekał mnie już tylko dojazd do Żywca, szybkie płukanie roweru (który do Słowianki był jedynie trochę zakurzony, a dopiero później zebrał solidną dawkę błota) i w poczuciu dobrze spędzonego dnia, nawet nie tak zmęczony, docieram do domu.

 

Garść statystyk:
Długość: 81 km
Przewyższenie: 2750 m
Trudność: 4/5

Postaw kawę BeskidTrail!Podobał Ci się ten artykuł? Jeśli chcesz, by w przyszłości tak samo przyjemnie się je pisało, możesz postawić mi kawę :) » https://buycoffee.to/beskidtrail

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *