Niedługo od ostatniej wizyty, ponownie udało się w tym roku odwiedzić Beskid Śląsko-Morawski. Tym razem częściowo w przygotowanie trasy włączyłem jedną z opcji Stravy  – Heatmap. Celowo piszę, że częściowo, ponieważ w niektóre miejsca, w które tego dnia udało nam się dotrzeć, nie zagląda wielu rowerzystów. Są różne opcje odpowiedzi „dlaczego?”: szlak nienadający się na rower (zarówno w górę jak i w dół), rezerwat, zakaz jazdy rowerem. Choć tu śmiało można wybrać wszystkie trzy opcje 🙂 .

Tym razem, wraz z Olą wybraliśmy się w zachodnią część pasma, w które pomimo większej odległości od Żywca, można się bardzo sprawnie dostać wygodnymi i szybkimi drogami. Początek i koniec trasy planujemy w miejscowości Ostravice, gdzie można bezpiecznie zaparkować samochód w okolicy dworca kolejowego.

Pierwszym celem i w zasadzie od razu najwyższym punktem naszej wycieczki był Smrek (Smrk) – 1276 m n.p.m. Czerwonym szlakiem rozpoczynamy podjazd. Po dwóch kilometrach  skręcamy z niego na wschód na szutrową drogę i nią to, po kolejnych kilku, dojeżdżamy ponownie do wcześniej opuszczonego szlaku. Po drodze mijamy  jeszcze jeden z największych kaskadowych wodospadów w tej części Karpat – Bučací vodopád – robi wrażenie! O ile szutrowa droga była obiektywnie prosta, o tyle kolejne fragmenty szlaku już niekoniecznie ;). Mniej więcej trzysta metrów przewyższenia dało się pokonać w siodle – łatwiej bądź trudniej lawirując pośród kamieni i wyszukując swoją linię jazdy. Na tym fragmencie wybitnie cieszyłem się z zawieszenia Maestro, jakie montuje Giant w swoich rowerach – zdecydowanie poprawia przyjemność z podjazdów a przede wszystkich czyni je bardziej możliwym 🙂 .

Od przecięcia się szlaku z tzw. Barabską cestą, zaczyna się przygoda z przenoszeniem rowerów. Myślę, że zdjęcia lepiej oddadzą charakter niż jakiekolwiek słowa ;). Z pewnością jednak, ten blisko kilometrowy odcinek jest testem (wyrzucić/sprzedać czy jednak walczyć) dla posiadaczy e-bików, gdzie żaden WalkAssist nie ma racji bytu, a jedynie siła własnych rąk i barków, by przeprowadzić dodatkowe kilogramy przez kamienie. Aha – nadmienię, że zjazd po tej sekcji wydaje się równie abstrakcyjny co niemożliwy.

Dostawszy się w końcu na Przełęcz pod Smrekiem, wydawało się, że dalsza trasa na wierzchołek będzie już bardziej przyjazna. I owszem, pierwsze kilkadziesiąt metrów dało się wjechać, lecz pozostałą część już tylko na końcowym wypłaszczeniu, gdzie szlak przyjemnie wił się pośród świerkowego lasu z kępami borówek. 

Szczyt Smreka nie oferuje zbyt rozległych widoków – jedynie w kierunku północnym można ponapawać się doskonale tu widoczną różnicą pomiędzy dnem doliny, skądinąd z której się tu dostaliśmy, a miejscem, gdzie się znajdujemy – robi spore wrażenie!

Po krótkim (i zasłużonym) odpoczynku, kontynuujemy naszą wycieczkę czerwonym szlakiem. Po początkowych obawach, co może przynieść nam zjazd, okazało się, że jest to jeden z najlepszych singlowych przejazdów w okolicy – dosłownie petarda okraszona korzeniami i kamieniami, które doprawdy z wielką przyjemnością dają się zjechać (bynajmniej nie są to proste przeszkody, lecz dla wprawionych rowerzystów – do pokonania). Nawet kilka powalonych drzew nie zniszczyło ogólnie dobrego wrażenia.

Minąwszy Hubertovą chatę, wjeżdżamy na leśną drogę, którą na pierwszych serpentynach warto pokonać „na wprost” wyraźną ścieżką, która ścina zakręty. Później już jedzie się kamienistą drogą, aż do Polany. Zmieniamy tam kolor szlaku na niebieski, którym to dojeżdżamy do przysiółka Podolánky. Stąd cyklotrasą jedziemy już w większości na dół do Starych Hamrów – Samčanka. Asfaltowy odcinek szybko nam mija, dzięki czemu udaje się nieco „podgonić” kilometry zaplanowanej trasy. Przy  okazji korzystamy we wsi z otwartego jeszcze sklepu i dokupujemy trochę prowiantu.

Czeka nas teraz ponowne zdobycie wysokości, które uskuteczniamy niebieskim szlakiem, kierując się ku przysiółkowi Javořina. Na początku pomagamy sobie cyklotrasą, ale po jej ponownym przecięciu się ze szlakiem, definitywnie ją opuszczamy i poprzez fantastycznie wyglądający świerkowy las, dojeżdżamy na grzbiet. W ogóle ten fragment szlaku nosi nazwę „Obrázková cesta na Javořinku„, który jest wynikiem znajdujących się przy nim kolorowych, ręcznie malowanych tabliczek, które miały umilać dzieciom drogę do i ze szkoły. Jeśli dodać do tego wcześniej wspomniany malowniczy las – nie mogę sobie wyobrazić lepszej zachęty do wędrówki czy jazdy na rowerze.

Kolejne kilometry pokonujemy na początku szutrową drogą, po której poprowadzona jest ścieżka dydaktyczna, a później już leśnym duktem. Dojeżdżamy tak do żółtego szlaku, którym kierujemy ku węzłowi szlaków Lhotská. Odcinek, którym jedziemy, okazuje się świetnym trailem, z bardzo przyjemnymi odcinkami leśnego singla (+ ciekawy zjazd wzdłuż potoku – level up).

Opuszczamy tu żółty szlak i prawie już do końca dnia będziemy jechać czerwonym szlakiem.  Pierwsza jego część – do przysiółka Martiňák – jest kolejnym świetnym przejazdem, ze sporą ilością naturalnych trudności, które sprawny rowerzysta powinien wjechać i zjechać. Nie są to trudności zerojedynkowe , ponieważ zawsze można kawałek podejść czy zejść, niemniej gwarantuję, że całość daje dużą przyjemność z przejazdu „w siodle”!

Pomimo zaplanowanej względnie niedługiej trasy, skorzystanie na podjazdach czy do zdobywania wysokości z cyklotras było świetnym rozwiązaniem. Co prawda jakbym miał częściej jeździć po asfaltowych odcinkach, mogłoby by mi się to znudzić, lecz gdy chce się poznać nowe tereny czy nasycić dobrymi zjazdami/podjazdami, warto wspomóc się tego tupu drogami. 

Tak więc z przysiółka Martiňák cyklotrasą oraz leśnymi (bardzo ciekawymi!) łącznikami pomiędzy szlakami, dojeżdżamy na Pustevny. Chwilę odpoczywamy, pałaszując ostatnie zapasy, lecz gwar pieszych turystów niekoniecznie sprzyja podziwianiu ciekawej architektury tego miejsca.  Mijając jedną z wielu powstałych ścieżek w koronie drzew – Stezka Valaška  – wjeżdżamy na grzbiet, zdobywając kolejno TanečniceSkalke. Przed nami teraz drugi (choć przy planowaniu trasy myśleliśmy, że jedyny) wypych – na Čertův mlýn (Diabelski Młyn). O ile pierwsze kilkadziesiąt metrów da się jeszcze wjechać, o tyle później kąt na tyle wzrasta a podłoże nie sprzyja, że nijak nie da się tego ugrać w siodle. Cóż – trochę sił i potu kosztowało nas to, lecz mimo to warto. Choćby dlatego, że zjazd w drugą stronę jest w 100% arcyciekawy (środkiem szlaku można uskuteczniać sekcje kamienne, a kilka metrów obok fani korzeni mogą bawić się w ich pokonywanie). Ponadto zjazd dalej zielonym szlakiem na południe także wydaje się ciekawy, a nasz wariant – na przełęcz pod Kněhyně, także jest przyjemny.

Na przełęczy ponownie nie wiedzieliśmy czego się spodziewać na zjeździe, ale Heatmapa wskazywała, że pewna ilość rowerzystów się kręciła się w dalszej części czerwonego szlaku. Celowo nie piszę, że zjeżdżała czy podjeżdżała, ponieważ ten fragment szlaku, który jest przyjemnie opadającym trawersem, jakby to powiedzieć, należy do singli z grupy „expert” (lecz dla śmiertelników). Sekcje korzenno-kamienne to esencja tego, co znajduje się np. na Starym Zielonym w Bielsku-Białej, tylko bardziej. Zdecydowanie! Myślę, że 95% tego szlaku jest do przejechania przez tych, co „umią w rower”. Mnie się udało pokonać większość, ale kilka miejsc mnie przerosło (póki co 😉 ). Bardzo fajną nagrodą na koniec tego trawersu jest czyściutki i bezproblemowy singiel na ostatnich kilkuset metrach.

Po pokonaniu tego fragmentu czerwonego szlaku, okazało się, że jego dalszy przebieg poprowadzony jest już nie tyle co szutrem (jeszcze do zaakceptowania), to starym asfaltem. Szkoda nam było tracić tak szybko wysokość (choć do zachodu słońca już niewiele czasu zostało), więc po spojrzeniu na mapę, namówiłem Olę jeszcze na króciutki podjazd leśną dróżką na Malá Stolová, z której to góry, jak się okazało – wiódł fantastyczny zjazd. Na początku singlowo przez wysokie trawy, potem w lesie po przyjemnej ścieżce z kilkoma fajnymi uskokami z kamieni, a całość kończyło się wybitnie stromą ściankę, przeznaczoną ponownie dla „tych lepszych w zjeździe„.

Gdy ponownie dotarliśmy do czerwonego szlaku/asfaltu, nie było już czasu na szukanie kolejnych terenowych alternatyw do zjazdu, więc zjechaliśmy do Hornej Čeladná, skąd niebieskim szlakiem/cyklotrasą, dojechaliśmy do Ostravic, gdzie rozpoczynaliśmy wycieczkę. Po drodze mieliśmy jeszcze okazją podziwiać wyjątkowej urody oświetlone zachodzącym słońcem góry i dolinę, z której startowaliśmy.

Chyba już dawno tak się nie cieszyłem z tak dobrze spędzonego dnia w górach – nowe tereny, świetne techniczne zjazdy i podjazdy oraz przyjemne, dość widokowe szutry teleportacyjne idealnie wpisały się w doskonałą wycieczkę mtb 🙂 .

 

Garść statystyk:
Długość: 61 km
Przewyższenie: 2500 m
Trudność: 4/5

Postaw kawę BeskidTrail!Podobał Ci się ten artykuł? Jeśli chcesz, by w przyszłości tak samo przyjemnie się je pisało, możesz postawić mi kawę :) » https://buycoffee.to/beskidtrail

2 thoughts on “Smrk i Čertův mlýn (Diabelski Młyn)

  1. Brzmi bardzo ciekawie, zapisałem do zrobienia. W Ostravicach gram zazwyczaj w golfa. Polecam wam także Lysa Hora po drugiej stronie. Trochę łatwiejsza do podjazdu ale można połączyć/podłączyć z resztą trasy.

    PS: jeżdżę na e-bike, fajnie jakbyście do opisu wplatali czasem kila info gdzie ewentualnie można się zatrzymać na ładowanie 🙂

    1. TheGolfFather, Łysa Hora jeszcze poczeka na jej rowerowe zdobycie ;). Póki co sycę się innymi smacznymi kąskami Beskidu Śląsko-Morawskiego :). Natomiast kilka tras na ŁH mam już w planie ;).

      Odnośnie stacji do ładowania e-bike, nawet jak je gdzieś widzę, to zapominam o nich – jakoś, póki co, daleko mi do tego atrakcji :).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *