Po raz kolejny Szymon przekonał się, że musi bardziej uważać na słowa. Pomysł, by pojechać w weekend rowerem do Pragi trafił na podatny grunt, bo i tak miałam w planach dłuższy backpackingowy wyjazd. Jedynym problemem były koszmarne zakwasy, które dopadły mnie po niedzielnym górskim bieganiu. Na szczęście do piątku nie było po nich (prawie) śladu, co między innymi zawdzięczam długim i bolesnym sesjom rolowania i masowania. Polecam gorąco zestaw do masażu narzędzi tortur z Decathlona.

Na dwudniowy wyjazd ciężko upchać potrzebne wyposażenie w kieszonkach koszulki, dlatego dzień przed wyjazdem zaopatrzyliśmy się jeszcze w 2,5 litrowe torby podsiodłowe. Co prawda nie uchroniło nas to przed uzyskaniem aparycji à la ludzik Michelin, lecz jazda na długim dystansie stała się o niebo bardziej komfortowa. A plany były zacne, bo najkrótsza opcja rowerowego dojazdu z Czeskiego Cieszyna do Pragi to 365 kilometrów. Dlaczego z Cieszyna, a nie Żywca? Ano po to, żeby po nocy nie wracać rowerami, bo bezpośredniego połączenia z Pragi do naszego uroczego miasta jeszcze (cóż za karygodne niedopatrzenie!) nie wymyślili.

Przyjaznym dla dusigroszy miejscem w czeskim Cieszynie jest parking między Billą a stacją Shell, gdzie zostawiamy auto i rozpoczynamy wyjazd punktualnie o 6:30. O tej godzinie w sobotę ulice są jeszcze przyjemnie puste, więc przelot drogą nr 648 aż do Nowego Jiczyna przebiega bez większych sensacji. Tam po pierwszych 50 kilometrach robimy postój, niestety nie przy rynku, gdzie do gustu przypadły mi rozrzucone jabłka, a przy lokalnym markecie. Tradycyjnie stawiamy na zdrową, kolarską dietę, złożoną z lokalnych produktów – strudel z orzechami laskowymi, Kofola, Kavenky i Tyčinky Havlík ;).

Mały problem pojawia się za miejscowością Dub, gdzie zaliczamy małą wtopę nawigacyjną i wjeżdżamy na drogę ekspresową nr 48. Dałabym sobie rękę uciąć, że przed wjazdem nie było ani oznaczeń dla ekspresówki, ani znaku zakazu wjazdu rowerem… i wciąż miałabym rękę ;). Na szczęście szybko z niej uciekamy w miejscowości Połom, skąd nieco mniej atrakcyjną niż pierwotnie planowana trasą docieramy do miasta Hranice. Tam za to trafiamy na szosowe eldorado, czyli trasę rowerową nr 5 wzdłuż Becvy. Podoba nam się na tyle, że jedziemy nią aż do Prerova, nieco nadkładając kilometrów. Tam też tracimy sporo czasu, przebijając się przez rozkopane miasto. W niewyjaśniony sposób, zupełnie nielogicznym wariantem dojeżdżamy do Ołomuńca, gdzie duże wrażenie robi na nas rynek, ale z powodu remontu jest zupełnie niefotogeniczny. Narastający upał skłania nas do poszukania wodopoju, niestety znów nawigacja nam nie wychodzi i ostatecznie lądujemy najpierw w barze (polecamy Birell nealko, z witaminami 🙂 ), a chwilę później w centrum handlowym, gdzie osładzamy sobie życie kolejnymi pysznościami (świąteczny kołacz z makiem daje radę 🙂 ).

Kolejny dłuższy postój robimy w Bouzovie, gdzie znajduje się urokliwy zamek. Był to jeden z ładniejszych fragmentów trasy, słabo natomiast z zaopatrzeniem, więc kolejny bar z zimnym radlerem spadł nam jak z nieba ;). Zazwyczaj jednak ładniejsze krajobrazy są związane z większymi przewyższeniami, i tak było tym razem. Mieliśmy do pokonania Zábřežską vrchovinę i Wyżynę Switawską (Svitavská pahorkatina 🙂 ) z przyjemnym podjazdem świeżym asfaltowym dywanikiem na najwyższy punkt wyjazdu, zawrotne 580 m. n.p.m.. Od tego momentu mieliśmy już dosłownie z górki, na całe szczęście bo dnia zaczynało ubywać, a do celu było jeszcze parę kilometrów. Pośpiech niestety spowodował, że porzuciliśmy pierwotnie zaplanowaną trasę na rzecz dróg krajowych, które co prawda szybkie i równe, ale do bezpiecznych nie należą. Na Szymonie nie robiły one większego wrażenia, ale mi jechało się bardzo niekomfortowo. W Litomyślu mieliśmy potencjalnie zaplanowany nocleg, ale dysponując wciąż siłami, dojechaliśmy ostatecznie do Wielkiego Myta. Okazało się to strzałem w dziesiątkę, bo znajdował się tam tani (jakość adekwatna do ceny 😉 ) nocleg w czymś na kształt hotelu robotniczego, Tesco czynne do 22 i bar z kuchnią tajską :). Nie jesteśmy wybredni, do szczęścia wystarcza nam łóżko z pościelą, ciepła woda pod prysznicem i święty spokój w nocy ;).

Następnego dnia wstaliśmy nieco później niż plan zakładał, więc dopiero koło 9, po ultraszybkim ogarnięciu zabytkowego centrum miasta, ruszyliśmy w dalszą trasę. Początkowo lokalnymi, pustymi drogami, niestety z pośpiechu za Vraclavem wróciliśmy na drogę krajową. Po 30 kilometrach zatrzymaliśmy się na kawę (automat w Kauflandzie, ważne, żeby kofeina była 😉 ) i degustację nieznanych nam jeszcze smaków Kavenków. Do Heřmanův Městec dojechaliśmy znów drogą krajową, za to do Podhořan u Ronova drogą lokalną, która okazała się strzałem w dziesiątkę i była dokładnie tym, po co tu przyjechałam :). Doskonały asfalt, ładne widoki i zerowy ruch. Niestety od rana dokuczał nam wmordęwind, który z każdą godziną przybierał na sile, a co za tym idzie, spadała nam prędkość przelotowa. Zgodnie zatem ustaliliśmy, że priorytetem jest dojechać o sensownej godzinie do Pragi, więc poza postojami typu jeść/siku/bolidupa nie zatrzymywaliśmy się. W dodatku na obrazie radarowym straszył deszczowy front, a po ostatnich przygodach we Włoszech mieliśmy dość jazdy na mokro.

Rzeczywiście nieco pokropiło nas na trasie, ale ogólnie zostaliśmy ulgowo potraktowani, nie trzeba było zakładać kurtek ani przeczekiwać. Wraz z przejechaniem poza strefę opadów wyjechaliśmy też ze strefy wmordęwindu, a od 30 kilometra od Pragi droga zaczęła mieć tendencję „w dół”. Tym samym udało się o zakładanym czasie – 16 z minutami – dotrzeć do głównego dworca kolejowego w stołecznym mieście. Koronawirus skutecznie zmniejszył ilość odwiedzających stolicę turystów, więc i zakup biletu powrotnego, i znalezienie miejsca w tytułowej pizzerii nie stanowiło problemu. Trochę stresu przysporzył nam jeszcze alarm pożarowy na dworcu, ale udało się nam ewakuować na peron i choć z opóźnieniem, ale wyjechać z miasta.

Czy warto zatem było jechać 400 km, aby zjeść włoską pizzę w czeskiej Pradze? Zdecydowanie :).

Poza tym zawsze to jakiś pomysł na ciekawe spędzenie weekendu ;).

Garść statystyk (1 dzień):
Długość: 254 km
Przewyższenie: 2400 m
 

Garść statystyk (2 dzień):
Długość: 147 km
Przewyższenie: 1400 m
 

Postaw kawę BeskidTrail!Podobał Ci się ten artykuł? Jeśli chcesz, by w przyszłości tak samo przyjemnie się je pisało, możesz postawić mi kawę :) » https://buycoffee.to/beskidtrail

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *