Gdy na rowerze jeszcze resztki urlopowego kurzu i błota z Czarnogóry, rodzime góry już niemal wybuchły kolorami jesiennych barw i zaczęły nabierać rdzawo-żółto-czerwonych tonacji. Nie sposób na kilka dni nie opóźnić relacji z dłuższego wyjazdu, by na miejscu móc zakosztować przyjemności z jazdy pośród tego spektaklu dla oczu. Nawet pogoda przychylnie spojrzała na ten weekend i po kilku dniach sowitych opadów deszczu, w końcu w górach zawitało słońce. No, może gdyby tylko jeszcze temperatury były ciut wyższe… Ale nie ma co narzekać, błoto z roweru szybko się zmyje, a ubrania dopierze :).
Są rejony w Beskidach, które rzadziej odwiedzam, zostawiając je sobie na specjalne okazje. Różne mogą być powody, by wybrać konkretną trasę, a dzisiejsza podyktowana była udziałem koleżanki, która ostatnie dwa tygodnie solidnie ujeżdżała Beskid Żywiecki i Śląski, ale ich części dostępne z doliny Soły. Zaproponowałem więc na sobotnią wycieczkę, by odwiedzić rejon Mędralowej i Jałowca, które były dla Agnieszki to tej pory nieznane.
Wycieczkę rozpoczęliśmy w Koszarawie, skąd z doliny Bystrej lokalnym szutrem wbiliśmy się na Kalików Groń. Tam złapaliśmy zielony szlak i dojechaliśmy nim do Mędralowej. Później już żółtym przez Halę Kamińskiego i Kolisty Groń dotarliśmy do Hali Barankowej. Stąd częściowo konnym szlakiem, częściowo lokalnymi ścieżkami, przejechaliśmy grzbiet Wełczonia, skąd świetnym naturalnym singlem, usianym bardzo sympatycznymi kamieniami, zjechaliśmy do Zawoi. Przejazd tego ostatniego odcinka przypomniał mi, że kiedyś już udało mi się nim przejechać, ale dopiero dziś jakoś lepiej zapadł mi w pamięci. Na pewno jest jeden z najlepszych traili w Beskidach!
Z Zawoji doliną Jaworskiego Potoku i później zielonym szlakiem ponownie wbiliśmy się na grzbiet, tym razem prowadzący w kierunku Jałowca – naszego kolejnego celu. Przejazd poza krótkim fragmentem za Przełęczą Opaczne, jest bardzo wygodny i dobrze zdobywa się wysokość. A kawałek szlaku, gdzie nijak nie da się wjechać, po prostu trzeba grzecznie wejść z rowerem. Natomiast nie jest bynajmniej jakikolwiek powód, by pomijać ten szlak do przejazdu nim.
Na Jałowcu meldujemy się kilka minut po 15-tej. Czas mamy dobry, siły jeszcze są, więc postanawiamy wydłużyć trasę o kilka kilometrów i trochę podjazdów ;).
Z wierzchołka jedziemy więc na Czerniawę Suchą i zamiast pierwotnego planu jechać na Lachów Groń i zjechać do Koszarawy, kierujemy się na Przełęcz Klekociny. Kolejne fajne fragmenty zjazdu dostarczają sporo przyjemności :). Na przełęczy chcemy jeszcze nieco uzupełnić płyny, ale uboga oferta stacji turystycznej Zygmuntówka nie daje nam tej możliwości. Musimy więc zaspokoić się „wodą prosto z gór” czyli z potoków ;).
Wjeżdżamy ponownie na Halę Kamińskiego, tyle że „od dołu”, zielonym szlakiem. Po drodze zaliczamy małą eksplorację stoków Kolistego Gronia, chcąc nieco inaczej dostać się na halę. Niestety kończy się to niepowodzeniem, ale za to odkrywamy nowy przejazd, który będę musiał dalej „zweryfikować” :).
Druga wizyta na Hali Kamińskiego dostarcza nam już znacznie bardziej interesujących doznań estetycznych, ponieważ coraz niżej operujące słońce, które od godziny na stałe wyszło zza chmur, pięknie oświetla halę i otaczający ją bukowy las.
Ponownie zdobywamy Mędralową i czerwonym szlakiem zjeżdżamy na Przełęcz Głuczaczki. Szlak ten oferuje bardzo fajne i szybkie przejazdy, a miejscami mocno wymagające zjazdy – w sam raz by pod koniec wycieczki poczuć dobry flow :).
Z Przełęczy Głuchaczki robimy tego dnia ostatni „górski” podjazd, zdobywając Jaworzynę. Słońce już solidnie chyli się już ku zachodowi, więc staramy się nadto nie opóźniać przejazdu. Na szczęście szlak po ostatnich opadach deszczu, pomimo że pełny kałuż, daje możliwość w miarę sensownego przejazdu. A w zasadzie cała dzisiejsza trasa usiana była sporą ilością mniejszych czy większych błotnych kałuż. I nie byłyby one takie złe, gdy nie to, że prawie że każda była mocno porozlewana na boki przez przejeżdżające quady czy terenówki, wrrr!
Wierzchołek Jaworzyny opuszczamy jedną z nowych dróg rowerowych powstałych kilka lat temu w okolicy Korbielowa i Krzyżowej. Jest to dla nas idealny wariant tego dnia, ponieważ już nie mamy czasu na zabawę z innymi szlakami lub szukaniem nowych wariantów zjazdu do doliny Koszarawy. Tym samym bardzo szybko i sprawnie zjeżdżamy do Przyborowa, po drodze załapując się jeszcze na ostatnie promienie słońca i drogą asfaltową podjeżdżamy do Koszarawy, skąd rozpoczęliśmy dzisiejsza wycieczkę.
Garść statystyk: | |
Długość: 52 km | |
Przewyższenie: 2100 m | |
Trudność: 3/5 | |
Podobał Ci się ten artykuł? Jeśli chcesz, by w przyszłości tak samo przyjemnie się je pisało, możesz postawić mi kawę :) » https://buycoffee.to/beskidtrail