Tatrzański Krywań od kilku lat był jednym z celów skiturowych, ale zawsze przegrywał a to z Doliną Żarską i jej otoczeniem, a to z Doliną Staroleśną czy Doliną Pięciu Stawów Spiskich (potencjalnie więcej celów skiturowych możliwych do wyjścia/zjechania w jeden dzień). Także szczyt ten ciężko miał się przebić do bieżącego planu wycieczek. Na szczęście od czego są koledzy :). Podsunęli pomysł, Ola go podchwyciła (a mnie też nie trzeba było specjalnie namawiać) i tym samym udało się zebrać siedmioosobową ekipę, która w ostatnią sobotę marca wybrała się na Krywań.
Po ósmej wystartowaliśmy z Trzech Studniczek. Na początku „na huzara”, ale po kilometrze dało się już zapiąć narty i z kilkoma przenoskami, sprawnie pokonywaliśmy kolejne metry zielonego szlaku. Po wyjściu z lasu już mniej trzymaliśmy się jego przebiegu, a bardziej dostępności śniegu i wygody podejścia na nartach.
Od Wyżnej Przehyby trzymaliśmy się już zachodniego ramienia, podchodząc częściowo na nartach, a częściowo „z buta”. Warunki do podejścia były dość przyjazne, ponieważ śnieg zaczął już odpuszczać, a temperatura nie całkiem zalewała na oczy od potu ;).
Na szczycie oczywiście nie byliśmy sami, ale też było co się dziwić – wszak pogoda i warunki śniegowe znakomite (także to pieszej turystyki). Odpoczęliśmy trochę po podejściu, obowiązkowa sesja zdjęciowa z rozpoznaniem bliższych i dalszych potencjalnych zjazdów i zaczęliśmy tę przyjemniejszą część skiturów – zjazd :).
Początkowo ze szczytu prosto w dół, by po 100 metrach odbić na wschód, ku niewielkiej przełączce, z której bezpośrednio zaczęliśmy najprzyjemniejszy zjazd tzw. Wielkim Krywańskim Żlebem. Nie da się ukryć, że z pokonania tego żlebu czerpaliśmy najwięcej satysfakcji, ponieważ warunki były niemal idealne – odpuszczone kilka cm, na twardym podkładzie.
Dopiero po wjechaniu w zwężenie żlebu dało się odczuć łapiący śnieg , ale bez dramatu. Pierwszy wodospad był cały przysypany, drugi jakoś bokiem udało się przejechać, a trzeciego chyba nawet nie zauważyliśmy ;). Trochę walki kosztowało pokonanie ostatnich dwóch kilometrów doliny, w której wiatrołomy nieco uprzykrzyły zjazd, ale udało się pokonać i te trudności. Po wyjechaniu z doliny, już wygodną leśną drogą, dojechaliśmy do Trzech Studniczek, prawie pod sam parking na nartach.
I co – Krywań „odhaczony”? Oj, nie – góra zdecydowanie się spodobała i na pewno jeszcze nie jeden raz będziemy chcieli ją skiturowo „odwiedzić”. Może w jakimś przyjemnym puszku? 🙂
Podobał Ci się ten artykuł? Jeśli chcesz, by w przyszłości tak samo przyjemnie się je pisało, możesz postawić mi kawę :) » https://buycoffee.to/beskidtrail
Ale zeszło… Tydzień temu dało się zjechać do samego asfaltu.
Temperatura + słońce swoje robią. Na szczęście górą jeszcze śniegu sporo, a dół myślę, że zjazdowo tydzień-dwa wytrzyma spokojnie.