Rozkręciłem się dość poważnie na koniec sierpnia 😉 Nie chcąc przerywać tej dobrej passy rowerowej, wykorzystałem sposobność, by z Olą przejechać się do Szczawnicy i w końcu, po kilku przymiarkach, przejechać brakujący w tym rejonie fragment GSB*. Generalnie od raz nasunęła się jedynie sensowna trasa, czyli klarowna pętla ponad Szczawnicą i Jaworkami:
Szczawnica – Krościenko n.Dunajcem – Dzwonkówka – Przehyba – Radziejowa – Wielki Rogacz – Przełęcz Gromadzka – Wysoka – Bereśnik – Szafranówka – Leśnica (SK) – Czerwony Klasztor (SK) – Szczawnica.
W zasadzie zależało mi głównie na przejechaniu pierwszej połowie trasy, a resztę pozostawiałem zależną od mojej dyspozycji dnia. Pierwszy podjazd i w zasadzie aż pod Dzwonkówkę wprowadzał mnie w 2 stany: euforię z realizacji nowego przejazdu i przygnębienie ze słabej (nie wiedzieć skąd!) dyspozycji. Cóż, postanowiłem siłą swojej słabej woli, że chociaż spróbuje dojechać na Przehybę, tam odpocznę i zobaczy się co dalej.
Miałem nadzieję, że omijając za Przełęczą Przysłop fragment czerwonego na korzyść stokówki biegnącej północnymi zboczami Przehyby (za radą Oli) uda się zaoszczędzić trochę sił. Niestety owa stokówka okazała się na ten czas dość poważnie wymyta i pozostało na niej mnóstwo luźnych kamieni, które niesamowicie utrudniały podjazd. Nie zwykłem prowadzić w miejscach, gdzie obiektywnie patrząc, jestem w stanie wyjechać, wiec walczyłem (dosłownie i w przenośni) z trasą.
Na Przehybę jakoś jednak dojechałem. I w sumie po kilku minutach siły wróciły, przygnębienie jakoś ustępowało, choć do optimum formy wciąż tego dnia mi brakowało. Na Radziejową wjeżdżało mi się już lepiej, szczególnie ostatnie fragmenty sprawiły mi sporo przyjemności. Hmm, w końcu zdobyłem najwyższy szczyt Beskidu Sądeckiego :). Wyjście na wieżę widokową sobie odpuściłem (raz, że buty spd (Scott xxxx) niekoniecznie dobrze trzymają się na drewnianych schodach, a dwa, że po prostu nie chciało mi się tam wchodzić 😉 ).
Czekał mnie teraz jeden z bardziej wymagających zjazdów w Beskidach. Kto był – ten wie o co chodzi, nawet jeśli tylko pieszo wchodził/schodził czerwonym szlakiem z Radziejowej na Wielki Rogacz. Nie ukrywam, że chciałem i ja zmierzyć się z tym zjazdem i sprawdzić, na ile przez minione lata/miesiące udało mi się zrobić postępy w zjeździe tego typu fragmentów mocno nastromionej ścieżki z kilkoma schodkami po drodze. Cóż – myślę, że 2 podchodzących rowerzystów oraz siostry zakonne dodały ekstra motywacji, by sprawnie przejechać ów zjazd. No, nie powiem – łatwe to to nie było, ale za to banan na twarzy zagościł :).
Dalsza trasa w zasadzie nie wywoła już większych emocji, no może poza tymi estetycznymi, ponieważ okolice Przełęczy Obidzy i dalsza, pienińska część trasy są niebywale urokliwe i usiane wieloma malowniczymi polanami i halami.
No tak, wygadałem się. Zjazd z Radziejowej podbudował morale, a chłodny Kasztelan na Obidzy uzupełnij elektrolity :), więc perspektywa szybszego zjazdu w doliny została odłożona. Dalsza trasa wiodąca granicznym szlakiem w Pieninach w sporej części świetnie nadaje się do turystyki rowerowej. Dopiero okolice Wysokiej mocno dały mi popalić, przy okazji poważnie obijałem jedną z goleni (która przez ponad 3 tygodnie dawała znać o sobie :/ ). Stawiając sprawę wprost, na Wysoką i trochę za nią, rower trzeba nieść. Ale warto, ponieważ dalszy ciąg szlaku po stokroć jest tego wart, szczególnie gdy wjedzie się na Bereśnik i spojrzy się na niebywale rozległą panoramę obejmującą całe Pieniny, Gorce i Beskid Sądecki.
Kolejne kilometry już znacznie płynniej pokonywałem, bo poza niewielkim podjazdem pod Szafranówkę, przede mną były już tylko zjazdy, więc i siły w nogach pozostawały a i widoki dodatkowo uatrakcyjniały przejazd.
Korzystając z drugiej (i także dobrej) rady Oli, nie zjechałem z Szafranówki od razu do Szczawnicy, ale żółtym szlakiem – przyjemną leśną drogą – dostałem się do słowackiej Leśnicy. A tam już z zdecydowanie większą ilością turystów – tych pieszych i na rowerze, wzdłuż przełomu Dunajca, dojechałem do Szczawnicy. Oczywiście będąc w tej miejscowości, nie mogłem sobie odmówić małej nagrody za przejechaną trasę – lody tradycyjne, na wagę, musiały być :). Zjedzenie trzystuczterdziestopięcio gramowej (345 g) porcji zajęło mi trochę czasu, lecz siedząc na parkowej ławeczce zupełnie nigdzie mi się nie spieszyło, a satysfakcja z przejechanej trasy połączona z wyśmienitym smakiem lodów, niemalże rozanieliła mnie bez końca :).
* Głównego Szlaku Beskidzkiego
Garść statystyk: | |
Długość: 52 km | |
Przewyższenie: 1970 m | |
Trudność: 3/5 |
Podobał Ci się ten artykuł? Jeśli chcesz, by w przyszłości tak samo przyjemnie się je pisało, możesz postawić mi kawę :) » https://buycoffee.to/beskidtrail