Kilka mniej pogodnych dni w górach, a przede wszystkim zimnych, spowodowało, że perspektywa ciepłej soboty, wygoniła w teren wielu rowerzystów. Nie szukając daleko, także i nasz czteroosobowy team uległ tej pokusie :). Dzień wcześniej byłem co prawda jeszcze na pieszej wycieczce z grupą na Babiej Górze, gdzie zalegały jeszcze spore resztki śniegu, ale niższe partie gór były stosunkowo przyjazne jeździe rowerem. Plan na wycieczkę w głowie klarował się już kilka dni wcześniej, ponieważ chciałem odwiedzić kilka miejsc, w których (rowerem) dawno (czyt. kilka miesięcy ;)) mnie nie było. Stąd też myślę, że sprytnie połączyłem: Halę Miziową, Krawców Wierch (+ dojazd i zjazd z niego) oraz podjazd niebieskim na Halę Lipowską.
Z Bartkiem, Marcinem i Piotrkiem rano umawiamy się na końcu Sopotni Wielkiej i przy kapliczce parkujemy samochody. W dolinie ziąb nieco doskwiera, więc nie zwlekamy nadto z przebieraniem się i składaniem rowerów. By się rozgrzać, od od razu robimy podjazd. Taki akuratny – nie za stromo – nie za łagodnie – szutrówką dojeżdżamy do zielonego szlaku na wiodącego na Halę Miziową. Po dojechaniu do niego, od razu jedziemy dalej, ponieważ jeszcze nie czas i miejsce na jakieś odpoczynki ;). Szlak ogólnie bardzo przyjemny i, co najważniejsze, w większości do wjechania w siodle, a takie lubię :). Co prawda po drodze czai się kilka niespodzianek, ale są one na tyle nieduże, że można o nich zapomnieć ;).
Na Hali Miziowej do schroniska nie zaglądamy, bo póki co nie ma po co. Szczególnie, że umówiliśmy się, że obiad zjemy w bacówce na Krawcowym Wierchu. Natomiast łapiemy chwilę oddechu, chroniąc się przed porywami wiatru, który na Hali Górowej chciał urwać głowy.
Po przebrnięciu przez błotne fragmenty czerwonego szlaku, którym z Hali Miziowej jedziemy na Trzy Kopce, dostajemy się na granicę, gdzie wiatr jakby ustaje, albo przynajmniej wieje powyżej nas. Jest w końcu okazja do spokojnego i w ciszy kontemplowania widoków, a te dziś są doprawdy przednie. Palenicę/Brts udaje się mozolnie zdobyć, a w nagrodę czeka nas zjazd w kierunku Trzech Kopców. Tam opuszczamy czerwony szlak i za niebieskimi znakami, jedziemy na obiad :).
Szlak graniczny w kierunku bacówki jest jednym z nielicznych, na których można poczuć swego rodzaju naturalne podłoże, singlowe odcinki i po prostu kawał dobrego flow :).
Na Krawców Wierch docieramy w sam raz w porze obiadowej. Zamawiamy smaczne zupy pomidorowe i kto wie, czy nie smaczniejsze racuchy z borówkami/jagodami. Opuszczać tego miejsca wyjątkowo nie lubię, ponieważ darzę je wyjątkowym sentymentem i mam z niego bardzo dużo dobrych wspomnień. Poza tym samo miejsce – bacówka jak i Hala Krawcula, są pięknie położone i o każdej porze roku jest tam wspaniale.
Po obiedzie czeka na zjazd niebieskim szlakiem do Złatnej. Początek to opadający singiel, potem nieco w dół szerszą ścieżką, a końcówka to już konkretne nachylenie zjazdu. Bez wątpienia posiadacze myk-myka docenią go na tym fragmencie ;).
W Złatnej uzupełniamy prowiant i jedziemy w górę doliny. Naszym zamiarem jest wbicie się na niebieski szlak prowadzący na Halę Lipowską. Omijamy jednak dolny odcinek, który często bywa zbyt błotnisty i średnio nadający się do podjeżdżania (raczej więcej się idzie) i korzystając ze starych, zapomnianych leśnych dróg, dojeżdżamy do pierwszej stokówki. Tam łapiemy nasz niebieski szlak i rozpoczyna się długi okres euforii i zachwytu nad jego przejazdem. Ów szlak – co by nie mówić – jest jedną z perełek w Beskidzie Żywieckim. Zarówno w górę jak i w dół jest po prostu wspaniały!
Po dotarciu na Halę Lipowską, dysponując jeszcze kilkoma (no, dwoma i pół) godzinami, postanawiamy maksymalnie wykorzystać dzień i „robimy” z Marcinem jeszcze zjazd zielonym szlakiem w kierunku Hali Boraczej. Myślę, że i tego szlaku nie trzeba nikomu przedstawiać. Na pewno bardziej wymagający niż wcześniej wspomniany niebieski, ale równie atrakcyjny – szczególnie zjazdowo. A jakby kogoś interesowało, to i tym szlakiem da się w większości podjechać – nawet mnie chciało się to zrobić dwa tygodnie wcześniej ;).
Powrót na grzbiet robimy już standardowym wariantem, czyli czarnym szlakiem wjeżdżamy na Halę Redykalną i dalej żółtym jedziemy na Halę Lipowską. O atrakcyjności tego przejazdu chyba też nie muszę pisać – wszak to najbardziej widokowy szlak w Beskidach :). W międzyczasie temperatura ponownie mocno się obniżyła – w końcu słońce już mocno ma się ku zachodowi, a i wiatr ponownie zaczął dawać się we znaki.
W schronisku na Hali Lipowskiej, z racji czekającego nas już w zasadzie tylko zjazdu, ubieramy co cieplejsze rzeczy i niebieskim szlakiem zjeżdżamy do Sopotni Wielkiej. Po drodze jeszcze na Hali Rysianka łapiemy w kadr ostatnie promienie słońca i napawamy się niebywałymi kolorami, jakie przychodzi nam obserwować tego wieczoru. A co się tyczy szlaku zjazdowego – no cóż, na pewno nie jest on dla każdego. Powiem więcej, jest dla tych, co potrafią dobrze manewrować rowerem na wąskiej ścieżce, pośród wystających kamieni i korzeni, i nierzadko będąc zaskoczonym jakimś mniejszym czy większym dropem. Górny odcinek jest na pewno bardziej przystępny, natomiast dolny zdecydowanie bardziej ambitny. Na szczęście można go, w razie czego, ominąć, zjeżdżając stokówką.
Na parkingu meldujemy się kilka minut po 18, czyli łapiemy jeszcze trochę dziennego światła. W sam raz, by umyć w potoku rowery i poświęcić kilka minut na pogaduchy. No, i tak właśnie kończy się dzień, który był tylko wycieczką na obiad do bacówki na Krawcowym Wierchu :).
Garść statystyk: | |
Długość: 56 km | |
Przewyższenie: 2100 m | |
Trudność: 4/5 | |
Podobał Ci się ten artykuł? Jeśli chcesz, by w przyszłości tak samo przyjemnie się je pisało, możesz postawić mi kawę :) » https://buycoffee.to/beskidtrail
Niebieski z LipowskaZłatna to jeden z HolyTrails w polskich górach. Ale nigdy go nie robiłem podjazdowo, wywołałeś potrzebę, może jeszcze zdążę w tym roku. Pozdrawiam
Zdecydowanie warto nim podjechać! Myślę, że szczególnie na pełnym zawieszeniu przyniesie sporo przyjemności :).
Jesień w pełni, pewnie jeszcze z dobrych kilka dni – wykorzystaj to :).