Zachciało mi się pojechać na Baranią Górę, ot tak – po prostu. Nawet specjalnie nie kombinowałem z trasą przejazdu – zależało mi na lekkiej i przyjemnej wycieczce. Oczywiście zadbałem o to, by zjazdy były więcej niż przyjemne, wszak jeśli nie robi się długiej trasy, to niech chociaż coś po niej w pamięci zostanie ;).
Z Węgierskiej Górki zielonym szlakiem (z pomocą rowerowego – omijającego Czerwieńską Grapę), dojechałem wygodnie do Złatnej, skąd stokówkami wbiłem się maksymalnie wysoko (ok. 900m n.p.m.), łapiąc docelowy, czarny szlak na Baranią Górę.
Bardzo lubię wjazd tym fragmentem szlaku, ponieważ luźne, mniej lub bardziej, kamienie, pozwalają fajnie poćwiczyć balans ciałem na podjeździe oraz wyszukiwanie linii przejazdu. Nachylenie ogólnie pozwala na jazdę w siodle, niemniej czasem więcej siły trzeba w to włożyć.
Na Baraniej Górze spotkałem kilku turystów, a od grupy, która dopiero wchodziła na nią czerwonym szlakiem, już na zjeździe usłyszałem:
– A to w ogóle da się zjechać na sam dół?
– Da się 🙂. I to z przyjemnością (drugiego już nie zdążyli usłyszeć).
Ze szczytu zjechałem czerwonym szlakiem, w kierunku Magurki Wiślańskiej. Zdecydowanie lubię tamtejsze lawirowanie pomiędzy stałymi mniejszymi czy większymi kamieniami, połączone z pokonywaniem stopni czy schodków. Do ciągłości przejazdu brakuje mi tylko pokonania większego głazu, który chyba tylko garstka rowerzystów jest w stanie bezpiecznie pokonać. Za to reszta – poezja (dla tych co „umią w rowery”) :).
Na Magurce Wiślańskiej ubrałem dopiero co ściągniętą wiatrówkę (nie było najzimniej, choć termometr wskazywał 5,5°C), lecz wiatr dość mocno i szybko wychładzał, szczególnie na odkrytym grzbiecie.
Przejazd między Magurkami – Wiślańską i Radziechowską, zawsze jest jakiś taki magiczny. Chyba jeszcze nigdy tamtędy nie jechałam, gdy było tak po prostu zwyczajnie. Światło, chmury, zbliżający się zachód słońca czy doskonała widoczność – zawsze coś wyjątkowego mnie tam spotyka. Nie inaczej było tym razem, gdyż pojedyncze przebłyski promieni słońca dwa lub trzy razy wybitnie rozświetliły grzbiet, a cały czas od południa widziałem promienie słoneczne przebijające się przez chmury.
Podjechałem na chwilę pod szałas na Hali Radziechowskiej, któremu od ponad roku brak frontowej ściany. Nie wiem kto i po co go jej pozbawił, a szkoda, bo była to fajna miejscówka na biwak czy przetrzymanie załamania pogody.
Po krótkiej wspinaczce na Glinne, przede mną już tylko ciągły zjazd do Węgierskiej Górki. Nie będę się rozpisywał nadto nad czerwonym szlakiem, ponieważ jest to jeden z tych koniecznych do zjechania w Beskidach – będziecie kontenci :). Dziś nawet opadłe liście zostały przewiane lub ubite, a kamienie zadziwiająco układały się wytyczając linie przejazdu.
Garść statystyk: | |
Długość: 30 km | |
Przewyższenie: 1100 m | |
Trudność: 3/5 | |
Podobał Ci się ten artykuł? Jeśli chcesz, by w przyszłości tak samo przyjemnie się je pisało, możesz postawić mi kawę :) » https://buycoffee.to/beskidtrail