W Beskidzie Żywieckim nawet po deszczowych dniach, można znaleźć wiele szlaków, na których niezależnie od wcześniejszej aury – stan nawierzchni jest niemal stały ;). Mam tu na myśli wszelkiego rodzaju szutrowe drogi i szlaki oraz np. niebieski szlak z Trzech Kopców na Krawców Wierch czy niebieski szlak ze Złatnej na Halę Lipowską. Co prawda, o ile szutrówki potrafią dość szybko wyschnąć, o tyle wymienione szlaki potrzebują już więcej czasu. A gdy tego czasu się nie ma, to trzeba korzystać z tego, co daje przyroda :).
Dawno nie było mnie w rejonie Pasma Lipowskiej, więc korzystając z okazji – postanowiłem odwiedzić rodzime górki :). Wyjątkowo długo w tym roku zwlekałem, by tam dotrzeć – sam nie wiem, może to przez częste piesze wizyty w okolicy?
Postanowiłem więc połączyć przyjemne z… przyjemnym i tak zaplanowałem sobie trasę, by „przy okazji” wpaść na obiad do zaprzyjaźnionej bacówki na Krawcowym Wierchu.
Z Sopotni Wielkiej najpierw doliną, którą prowadzi niebieski szlak, a dalej stokówkę, podjechałem sobie pod Romankę. Następnie leśną drogą, która ostatnio wśród rowerzystów górskich staje się coraz bardziej popularna, wjechałem przez Halę Łyśniewską na Przełęcz Pawlusią i dalej na Halę Rysianka.
Na górze miałem okazję przyjrzeć się powracającej w Beskidy, tradycji wypasu owiec, która w tym wypadku sygnowana jest przez gospodarstwo z Cięciny Sopki Stopki (nota bene polecam odwiedzić ich właśnie w Cięcinie, gdzie można zakupić wyjątkowo smaczne przetwory z mleka i mięsa, oczywiście z własnej hodowli).
Po krótkim odpoczynku w wyjątkowo miłych okolicznościach przyrody, pojechałem czerwonym szlakiem na Trzy Kopce. Na tym fragmencie pojawiły się pierwsze błotno-grząskie przeszkody, które jakoś dało się jeszcze ominąć, choć niewiele brakowało, by wessało „po osie” ;).
Na Trzech Kopcach zmieniam kolor szlaku na niebieski, którym już dojeżdżam niemal do samego schroniska na Krawcowym Wierchu. Po drodze już znacznie więcej „miękkiego podłoża”, które szczególnie w stałych miejscach dawało się we znaki (okolice Borów Orawskich). Obawiałem się tego odcinka, na ile będzie się go w ogóle dało przejechać, by względnie „nie umoczyć”, ale o dziwo całość dało się w siodle wjechać (sporadycznie koło ujeżdżało). Natomiast pojawiło się kilka „obiektywnych” przeszkód, w postaci powalonych drzew, które siłą rzeczy trzeba było obejść ;).
W bacówce oczywiście robię sobie zasłużony odpoczynek i oczywiście konsumuję niewielki obiad, popijając (przed) kawką i (po) radlerem :). Stan sił i morale zostały podbudowane, a dodatkowo czekający zjazd – napawał sporym optymizmem.
Halę Krawcula opuściłem niebieskim szlakiem, zjeżdżając nim do Złatnej. Pierwsza połowa tego szlaku jest bardzo ciekawa, rzekłbym intensywna zjazdowo ;). Bardzo lubię ten fragment, bo pozwala fajnie poćwiczyć równowagę przez nachylenie na zjeździe i niejednokrotnie mało sprzyjające podłoże. Ot, esencja MTB :).
W Złatnej podjeżdżam trzy kilometry drogą, nie wjeżdżając od razu na niebieski szlak, tylko przez dolinę Śmierdzącego Potoku, dojeżdżam do stokówki, gdzie łapię w/w szlak. Nie przepadam za jego dolnym odcinkiem (no chyba, że w dół), więc jakiś czas temu udało mi się stworzyć własny wariant omijający ten nielubiany fragment.
Górna część niebieskiego szlaku to w sporej części świetny, nieco zarastający singiel. I widokowy jak mało który! Trzeba więc uważać, by skupić się na jeździe, a nie rozglądać się na postojach, bo w trawie czyha sporo niewielkich przeszkód, które skutecznie mogą wytrącić z równowagi.
Pozostała część tego szlaku to trochę stara leśna droga, trochę szersza ścieżka. Niestety tuż przed Halą Lipowską, pracownicy leśni wiosną tego roku solidnie roz… pieprzyli singiel, który świetnymi korzenno-ziemnymi rynnami, uskokami, pokonywał ostatnie metry szlaku. Teraz już da się jakoś zjechać (a może i podjechać), lecz trzeba bardzo uważać, by zagubiona gałąź czy patyk nie zrobił krzywdy naszemu rowerowi.
Na Hali Lipowskiej ponownie robię krótki postój, by nieco uzupełnić płyny i przez Rysiankę, jedynie słusznym singlem pośród borówek, zjeżdżam na Przełęcz Pawlusią, skąd żółtym szlakiem zdobywam Romankę. I po raz kolejny powiem, że uwielbiam wjazd tym szlakiem i ogólnie jego całokształt – zarówno w górę jak i w dół dostarcza solidnej porcji endorfin :).
Z Romanki niebieskim szlakiem jadę na Kotarnicę. I tu ponownie – górny fragment szlaku bardzo wartościowy i urozmaicony do zjazdu, a dolnym odcinkiem już kilka lat temu „zaopiekowali się” pracownicy leśni…
Na Kotarnicy zmieniam kolor szlaku na czarny i szerszą leśną, kamienistą drogą, docieram do drogi szutrowej, na którą skręcam i dojeżdżam nią już na sam dół, do Sopotni Wielkiej. Niepodważalną zaletą tego odcinka jest wyjątkowa panoramiczność, której doprawdy ze świecą szukać w naszych Beskidach.
Garść statystyk: | |
Długość: 47 km | |
Przewyższenie: 2050 m | |
Trudność: 3/5 | |
Podobał Ci się ten artykuł? Jeśli chcesz, by w przyszłości tak samo przyjemnie się je pisało, możesz postawić mi kawę :) » https://buycoffee.to/beskidtrail