Jeszcze w sobotni wieczór prognozy na niedzielę według kilku serwisów zapowiadały się zupełnie odmienne. Po fakcie mogłem stwierdzić, że po trochu każdy miał rację, bo dzień zaoferował zarówno piekące słońce jak i lejący z nieba deszcz.
Przez fakt, że jesienią mam już ograniczony czas na swobodne spędzanie czasu na rowerze, nie mogłem zanadto wybrzydzać w planowaniu trasy. Trafiła się okazja, pomysł był, więc trzeba było tylko go zrealizować.
Trochę brakowało mi w tym roku przejazdów po mniej uczęszczanych szlakach, pomimo że częstokroć oferują one najlepsze wrażenia z jazdy. Tak było i tym razem.
Wybrałem się więc do Ujsół, skąd rozpocząłem jazdę. Przez Glinkę, żółtym szlakiem, na początku bardzo stromym podjazdem (który jeszcze przed laty wydawał mi się zupełnie nie do wjechania) wbijam się na grzbiet Kubiesówki. Nad głową chmury rozgrywają spektakl, który nijak nie daje odpowiedzi, czy przebijające się przez nie słońce do końca rozchmurzy niebo, czy wręcz przeciwnie – chmury zasnują je, przynosząc opad.
W połowie podjazdu na Krawców Wierch przekonałem się, że jednak wygrała druga wersja prognoz. Zaczęło padać, później lać a na końcu, już kilka metrów przed Halą Krawcula – dosłownie ściana wody lała się z nieba.
Widząc co się dzieje, jedyne co mi pozostało, to mocniej docisnąć na pedały i czym prędzej dojechać do bacówki na Krawcowym Wierchu. Udało mi się bardzo nie zmoknąć, choć brzmi to dość dziwnie ;).
W schronisku, które jest mi po wielokroć bliskie, czuje się jak u siebie w domu :). Spędzam w nim ponad godzinę, zarówno by nieco przeschnąć jak i w międzyczasie pogadać ze znajomymi, którzy prowadzą ten obiekt.
Około południa niebo powoli otwiera dostęp słońca, więc nie zwlekając dużo, wsiadam na rower i kontynuuje wycieczkę. Szlak na Grubą Buczynę płynie. Błoto wszędzie wciska się w napęd, ale nic to – wiedziałem w co się pcham, więc już się tym tak nie przejmuje. Zaciskam zęby i na ile się da, lawiruję pomiędzy kałużami, błotem i kamieniami.
W czasie zjazdu na Przełęcz Bory Orawskie co jakiś czas jeszcze z nieba spadnie kilka kropli deszczu, ale i tak więcej leje się z drzew, które przyjęły na siebie sporą część wilgoci.
Podjazd pod Trzy Kopce poza początkowym i końcowym fragmentem, przebiega dość sprawnie. Na górze nawet długo się nie zatrzymuję, ponieważ czeka mnie krótki zjazd w kierunku Rysianki i podjazd na nią – nie ma co stygnąć.
Gdy dojeżdżałem do schroniska na Hali Rysianka, chmury po raz kolejny zaoferowały mi wspaniały spektakl. Tyle, że tym razem unoszące się z dolin mgły i ustępujące zachmurzenie zaoferowało niesamowity pokaz! Czułem się niemal jak w niebie, zewsząd otoczony chmurami, spomiędzy których wyłaniało się słońce. Klimat tego zjawiska był doprawdy niepowtarzalny!
Przy schronisku trochę odpoczywam i udaję się dalej na zjazd/przejazd najpiękniejszym pasmem Beskidu Żywieckiego – halami, z których rozpościerają się wspaniałe widoki m. in. na nie tak odległe góry Słowacaji: Małą Fatrę, Góry Choczańskie czy Niżne Tatry.
Z Hali Redykalnej kontynuuję zjazd żółtym szlakiem. Przed dojazdem do Zapolanki czekał mnie nieco trudniejszy fragment, za to dalszy przejazd na Kręcichwosty pozwolił nieźle rozwinąć prędkość :).
Zmieniam kolor szlaku na czarny, i miejscami w gęstym lesie, dojeżdżam na łąki ponad Ujsołami, skrajem których zjeżdżam w dolinę, gdzie rozpocząłem wycieczkę.
Pomimo przejechania stosunkowo niewielkiego dystansu, tę wycieczkę zaliczam do tych najlepszych w swoim dorobku. Za sprawą wyjątkowych pod każdym względem warunków pogodowych i towarzyszących im spektaklom słońca i chmur, czułem się niemalże jak w niebie.
Garść statystyk: | |
Długość: 33 km | |
Przewyższenie: 1210 m | |
Trudność: 3/5 |
Podobał Ci się ten artykuł? Jeśli chcesz, by w przyszłości tak samo przyjemnie się je pisało, możesz postawić mi kawę :) » https://buycoffee.to/beskidtrail