Jako, że okres Wielkanocy w Polsce zapowiadał się raczej chłodny i deszczowy, postanowiliśmy spędzić ten czas niestandardowo. Mając już serdecznie dość zimna i błota, po szybkiej i sprawnej podróży meldujemy się na Istrii. Szybko składamy rowery, by jak najwięcej skorzystać z dnia i ruszamy przez piękny, sosnowy las w kierunku pierwszego na naszej trasie miasta. Z oddali dobiega nas szum morza, a nos z przyjemnością łapie zapach rozgrzanej słońcem żywicy.
Po niespełna dziesięciu kilometrach możemy już podziwiać miejski rynek i odrestaurowane ruiny z czasów panowania Wenecjan, przy których spacerują całkiem swojskie gołębie…Za miastem trafiamy na bardzo sympatyczną ścieżynkę, która jednak wyprowadza nas w mniej przyjemne, piaszczyste rejony; ewakuujemy się stamtąd plątaniną leśnych dróg. Następne, już nie tak interesujące miasteczko przejeżdżamy bez zatrzymywania b wpaść na kolejną leśną drogę, miejscami oferującą całkiem strome, jak na Istrię, podjazdy.
Za kolejną wsią zdobywamy jedno z najwyższych wzniesień tego dnia; ścieżka wije się wśród malowniczych, wapiennych skał, ab po niedługim czasie doprowadzić do kolejnej miejscowości. tam podejmujemy decyzję o skróceniu trasy i asfaltem (na szczęście z wiatrem!) sprawnie przemieszczamy się do kolejnego, terenowego etapu wycieczki. Piaszczysto-kamienistym (jak to na Istrii) podjazdem zdobywamy niewielkie wzniesienie porośnięte bukowym lasem. Jak się okazuje, wczesna wiosna to najlepszy czas na odwiedziny takich miejsc – runo, do którego przez rozwijające się dopiero liście dociera jeszcze dużo światła, pokryte jest niezmierzoną ilością kwiatów, do złudzenia przypominających nasze zawilce. Oj, ciężko się zdecydować, czy puścić klamki na zjeździe, czy podziwiać to fantastyczne bogactwo! Szymon wybiera pierwszą opcję, ja drugą 🙂 .
Po chwili odpoczynku i uzupełnieniu kalorii ruszamy dalej. Teren jest dość łagodny – z wyjątkiem jednych schodów, które Szymon oczywiście musi podjechać – to urokliwy singiel wijący się pośród skał i wiosennego lasu. Po paru kilometrach dojeżdżamy do bardziej wymagającego zjazdu, na którym ja robię za fotografa – w końcu kilkaset kilometrów od domu nie ma co kozaczyć 😉 . Szymon jednak sprawnie go pokonuje i możemy jechać dalej – dla oszczędności sił znów asfaltem – dywanik, aż się prosi o szosę! My jednak mając na kołach solidne, terenowe oponki (ja – Mountain King II – świetnie dają sobie radę w piachu!) po niedługim czasie odbijamy ponownie w las.
Ostatni fragment wycieczki to swego rodzaju wisienka na torcie. Z szutrowej drogi skręcamy na szlak rowerowy, prowadzący do ciekawego miejsca na mapie – krasowego źródła niewielkiej rzeczki. Trzeba przyznać, że zjazd do niego jest zaskakująco wymagający, nawet w górach rzadko kiedy szlak rowerowy jest tak śmiało poprowadzony 😉 . Dalej w dół rzeczki krętym, mrocznym i wąskim wąwozem, miejscami przenosząc rowery przez zwalone drzewa, lecz mimo pewnych trudności, przejazd jest bardzo urokliwy i oryginalny.
Przed powrotem do auta musimy jeszcze pokonać fragment mocno piaszczystej, typowo jurajskiej…ups, Istryjskiej oczywiście, drogi ;).
Garść statystyk: | |
Długość: 77 km | |
Przewyższenie: 890 m | |
Trudność: 2/5 |
Podobał Ci się ten artykuł? Jeśli chcesz, by w przyszłości tak samo przyjemnie się je pisało, możesz postawić mi kawę :) » https://buycoffee.to/beskidtrail