Chyba już sam tytuł posta sugeruje, że trochę w tę niedzielę się nachodziliśmy. Niedziela, według wszelakich prognoz miała być raczej pochmurna, z biegiem dnia także i wietrzna, więc zdecydowania mało interesująca na jakieś sensowne wycieczki skiturowe. Co prawda jeszcze w piątek poprzedzający wyjazd, były nadzieje na tzw. okno pogodowe w niedzielę, więc ochoczo weekend tak został rozplanowany, by udało się właśnie trafić w możliwie dobre warunki.
Zmotywowany, pełen dobrych nastrojów i ogólnie kwiat polskiego skituringu ;), stawił się przed dziewiątą na parkingu w Zverówce pod kolejką. Przepakowanie, foczenie i inne takie, i zaczynamy.
Pierwsze kilkadziesiąt metrów trzeba było ponieść narty, ale po wejściu na drogę do Tatliakovej Chaty, dało się już wygodnie iść z nartami pod nogami. Po godzinie jesteśmy już przy nieczynnym w zimie bufecie. Zerkamy na zbocza Zabratu, by wybrać sensowną trasę podejścia po śniegu, którego już mocno ubyło od ostatniego tygodnia. Na szczęście dość wysoko dało się podejść, i tylko przed grzbietem czekało nas kilkanaście metrów przenoski nart w rękach. Dalej na Rakoń i Wołowiec komfortowe warunki śniegowe.
W międzyczasie oczywiście pogoda zgodnie z uaktualnionymi prognozami, zaczęła się psuć i wierzchołki systematycznie zostawały otulane chmurami. Najpierw Salatyn, potem Spalona, Banikov i nad nasz Wołowiec też przyszła chmura. No nic – pomyśleliśmy, licząc, że uda się trafić w jakiś prześwit pomiędzy chmurami, umożliwiający sensowny zjazd z Wołowca. Na jego szczycie chmury faktycznie trochę ustąpiły, a my nie zwlekając nadto, czym prędzej rozpoczęliśmy zjazd.
Pierwsze dwieście metrów to wspaniała jazda w odpuszczonym, wiosennym śniegu – poezja… która oczywiście skończyła się brakiem ciągłości pokrywy. Trzeba było przejść dwa żleby ku zachodowi, by móc kontynuować zjazd. Całość zdarzenia była bacznie obserwowana przez liczne kozice, które wyraźnie zdziwione były naszą nieporadnością na trawersie ;). Dalszy zjazd do Doliny Jamnickiej był już bardziej komfortowy, choć miejscami śnieg już nie był tak przyjazny jak wyżej.
Zjechaliśmy do wysokości 1450m – dało się spokojnie niżej, ale przed nami było w planie jeszcze sporo turowania (a śnieg też już nie był tak dobry), więc przefoczyliśmy się, i ruszyliśmy w kierunku Żarskiej Przełęczy.
W międzyczasie, nie wiedzieć skąd, wspaniale się rozpogodziło, wyszło słońce, które nawet tak bardzo nie dawało w kość i zrobiła się fantastyczna, wiosenna pogoda. Uczucie wyjątkowości tego czasu dopełniał fakt, że byliśmy sami w Dolinie Jamnickiej, otoczeni pięknymi formacjami skalnymi, a co najważniejsze – niemal zupełnie zaskoczeni z takiego obrotu sprawy :).
Żarska Przełęcz została zdobyta przez całą naszą piątkę. Rohacz Płaczliwy był kolejnym, niemal z marszu, zdobytym wierzchołkiem. Wejście podobnie jak na Wołowiec, bardzo komfortowe, w dobrym śniegu. Na górze szybkie przefoczenie, zdjęcia dla sponsorów i sms-y do rodziny, i na dół. Zjazd już ewidentnie słabszy niż z Wołowca, bo narty już głębiej wchodziły w śnieg, w swego rodzaju kaszę, która pod naciskiem nart, chętnie rozpoczynała mniejsze bądź większe zsuwy.
Zjazd z Rohacza Płaczliwego skończyliśmy pod Pośrednim Groniem, nieco na zachód, dojeżdżając do śladów podejściowych na Smutną Przełęcz. W międzyczasie poza grupką pieszych turystów, żadnego skiturowego ruchu nie stwierdziliśmy.
Podczas przepinki do kolejnego podejścia, nastąpiło małe przegrupowanie: Andrzej, Mariusz i Tomek poszli od razu na Smutną Przełęcz, a ja ze Zbyszkiem na Hrubą Kopę, chcąc zjechać z niej „centralnym” żlebem (E wg Miro Peto).
Podejście było już dość męczące – raz, że zrobiony dystans, przewyższenie i słońce dawało już trochę znać o sobie, a dwa, to przez większość podejścia narty stosunkowo często uślizgiwały na bok, zabierając siły. Dopiero pod Przełęczą nad Zawratami te niedogodności ustąpiły. W międzyczasie nadciągnęło niewielkie zachmurzenie, zaczęło lekko prószyć a czasem nawet lekko kropić. Było to o tyle ciekawe, że za naszymi plecami w Dolinie Żarskiej świeciło słońce, a przed nami „coś” leciało z nieba. Grzbiet na wierzchołku był już dość ubogi w śnieg i trzeba było posiłkować się trochę nawisami, które jeszcze dobrze się trzymały ;).
Na Hrubej Kopie w kierunku zachodnim chmury zasnuły niemal całość, ale w interesującym nas kierunku wschodnim, gdzie mieliśmy zjeżdżać, było przejrzyście. Nie zwlekając nadto, korzystając widoczności, od razu zaczęliśmy zjazd. Górą warunki bardzo przyjazne, ale w połowie żlebu ponownie trzeba było bardziej uważać na zsuwy, które sami wywoływaliśmy. Może nie były to wielkie lawiny, ale na pewno po zetknięciu z ich torem spadania, mogło by nas trochę poturbować.
Nie zjechaliśmy już na samo dno doliny, tylko nieco ponad trzysta metrów, a dołem już trawersem w kierunki podejścia na Smutną Przełęcz. W dolinie oczywiście słońce, więc przefoczenie znacznie przyjemniejsze niż na Hrubej Kopie.
Ostatnie podejście robiliśmy już oczywiście na oparach płynów, gdzie szklanka wody czy kufel piwa nabierał zwielokrotnionej wartości :). Na przełęcz weszliśmy kilka minut przed 17. Wiedząc, że przed nami już tylko zjazd, z pewnością była to dla nas dobra wiadomość :).
Pożegnaliśmy więc słoneczną Dolinę Żarską i zaczęliśmy zjazd do Doliny Smutnej. Pierwsze 200 metrów było ogólnie słabe, a i zmęczenie nie pomagało, ale po tym odcinku trafiliśmy na przyjemny śnieg, lekko odpuszczony, nie przepadający. Jak zgodnie stwierdziliśmy – był to najprzyjemniejszy zjazd dnia.
8 i pół godziny w terenie, ponad 27 km w poziomie, i 2330 w pionie. Tatry, wiosna, i spełnienie kolejnego małego marzenia skiturowego – życie jest piękne :).
Trochę się rozpisałem, ale nie mogło być inaczej, gdy udało się przejść jedną najlepszych, tfu, najlepszą turę tego sezonu?! Szczególnie, że pogoda bardzo nam uprzyjemniła (i pozytywnie zaskoczyła!) dzień i tym samym motywacja do przejścia całej trasy była większa.
Oczywiście całości nie udałoby się zrealizować, gdyby nie doskonałe towarzystwo, które zdecydowanie jest najważniejsze na każdej z tur – dzięki koledzy!
Podobał Ci się ten artykuł? Jeśli chcesz, by w przyszłości tak samo przyjemnie się je pisało, możesz postawić mi kawę :) » https://buycoffee.to/beskidtrail