Kolejny ciepły dzień weekendu nie może minąć ot, tak sobie. Szczególnie, że dziś, 2 kwietnia 2017r., Ola startowała w swoim pierwszym półmaratonie – XVIII Półmaratonie wokół Jeziora Żywieckiego. Mnie przypadła zaszczytna funkcja kibicowania (a w okresie przygotowawczym – nie przeszkadzania w treningach 😉 ).
Bieg biegiem – pewnie i to interesujące, jak tylko komuś zdrowie pozwala, ale mnie jednak rower w góry wzywa bardziej. Ponownie, wzorem wczorajszej wycieczki, nie miałem do dyspozycji całego dnia (vide kibicowanie Oli), więc z planowaniem trasy nie było co szaleć. Może to i dobrze, wszak to dopiero pierwsze wiosenne rozkręcanie.
Na dzisiejszej wycieczce moim kompanem był Piotrek, który o dziwo nie miał jeszcze okazji jeździć w najbliższych memu miejscu zamieszkania okolicach, czyli po terenie Pasma Pewelsko-Ślemieńskiego. Niejednokrotnie już odwiedzał na rowerze okoliczne góry, ale te bezpośrednio nad Żywcem były dla niego terra incognita. Zresztą zapewne większość rowerzystów przyjezdnych nawet nie myśli by wskoczyć tu na rower tylko od razu planuje trasy w Beskidzie Śląskim czy Żywieckim.
Osobiście miałem sporo satysfakcji i przyjemności, mogąc wraz z Piotrkiem przejechać kilka tras, na które do tej pory wybierałem się sam, przeważnie popołudniami po pracy.
Z Żywca więc ruszyliśmy na podbój Łyski. Jej grzbietem zjechaliśmy na Przełęcz Rychwałdzką i dalej przez Ostry na Przełęcz Ślemieńską. Stąd po kilkusetmetrowym odcinku asfaltu, wbiliśmy się na Pasmo Czeretników (Bąków). Dalej już grzbietowym żółtym szlakiem aż do Janikowej Grapy czerpaliśmy sporo frajdy z szybkiej jazdy. Wcześniej oczywiście zaliczając po drodze kilka solidnych podjazdów, które każdy z nas bardzo lubi :).
Przed Janikową Grapą, z Góry Beskid, wymagającą i stromą dróżką, zjechaliśmy na przełęcz nad Mutnem. Następnie mocnym podjazdem, wbiliśmy się na Biadaszowski Groń. Był to jeden z tych podjazdów, gdzie można zgubić swoje płuca ;).
Dalej już całkiem wygodnie przejechaliśmy grzbiet. Na jego końcu ponownie czekał nas zjazd bardzo techniczną i wymagającą koncentracji ścieżką.
W Świnnej uzupełniamy kalorie i płyny i ruszamy dalej w kierunku Jastrzębicy. Na szczęście mięśnie nie zdążyły ostygnąć i sprawnie robimy pierwszy podjazd. Początek wiedzie asfaltem, ale po kilku minutach wbijamy się na leśną drogę, łapiąc żółty szlak. Dalej już typowo górską ścieżką osiągamy kolejne metry w górę. Przed dojazdem na Jastrzębicę, „łykamy” jeszcze 2 ścianki.
Na wierzchołku robimy krótki postój, a widząc, że mamy dobry czas, powoli zaczynamy zastanawiać się nad wydłużeniem trasy. Tymczasem jednak, czeka nas fajny zjazd i podjazd niebieskim szlakiem na Tokarnię. Z niej to, mieszaniną leśnych dróg i singli, zjeżdżamy do Trzebini.
Pierwotnie stąd mieliśmy już jechać prosto do Żywca, lecz mając na uwadze zapowiadany deszczowy nadchodzący tydzień oraz jeszcze całkiem sporo sił w nogach i czasu do zmierzchu, postanawiamy przedłużyć wycieczkę.
Jedziemy więc na przełęcz nad Trzebinią, skąd polnymi drogami podjeżdżamy pod Grojec. Dalej wznoszącym się trawersem osiągamy jego grzbiet, a po kolejnych kilku minutach – wierzchołek. Stąd wybieramy nowy zjazd, dość mocno stromy (jak się potem okazało 45 %). Bez dwóch zdań był to zjazd dnia :). Myślę, że nawet riderzy RedBulla byliby radzi z tej miejscówki :).
Dojeżdżamy na pierwsze polany pod Grojcem i dalej już trawersem, dojeżdżamy pod Średni Grojec i żółtym szlakiem zdobywamy go. Później już niemalże z rozpędu atakujemy Mały Grojec i lokalnymi singlami zjeżdżamy pod Amfiteatr w Żywcu. Na koniec zamieniamy jeszcze kilka zdań o wrażeniach z trasy i opinii o okolicy.
Myślę, że parafrazując słowa Piotrka, dobrym podsumowanie jest stwierdzenie, że wcale nie trzeba daleko i wysoko, by było „grubo”. I niech te słowa najlepiej podsumują tę wycieczkę.
Garść statystyk: | |
Długość: 59 km | |
Przewyższenie: 1810 m | |
Trudność: 3/5 |
Podobał Ci się ten artykuł? Jeśli chcesz, by w przyszłości tak samo przyjemnie się je pisało, możesz postawić mi kawę :) » https://buycoffee.to/beskidtrail