Niedzielny poranek przywitał nas w Żywcu mocnym opadem śniegu. Do tej pory docierał jedynie deszcz, ale te kilka cm puchu dało do myślenia. Zresztą w minione dni w Beskidach spadło ponad pół metra śniegu, a w wyższych partiach i więcej. Nie do końca mnie ta pogoda odpowiada, bo jak w sezonie zimowym zdecydowanie ubóstwiam skitury i ogólnie śnieg, tak u progu maja, temperatury i aura powinny być zgoła inne.
Rower więc ponownie został zastąpiony nartami i do auta pakuję szersze deski, wszak puch jeszcze jest ;). Jadę do Korbielowa i bezszlakowym wariantem w niespełna godzinę dochodzę do schroniska na Hali Miziowej. Na dole śniegu jest już znacznie mniej niż wczoraj czy przedwczoraj, ale ważne że da się „od auta” iść na nartach.
W schronisku ogrom turystów, tfu, skiturowców! Bez wątpienia tego dnia Hala Miziowa i pobliskie Pilsko było okupowane przez sporą społeczność skiturową :). Cieszy fakt, że ludziom chce się w taką pogodę wychodzić z domu, ponieważ aura wyjątkowo kapryśna była tego dnia. Korzystam z okazji i uczestniczę we Mszy Św., która w schronisku odbywa się w każdą niedzielę o godzinie 12.
O 13 wychodzę ze schroniska, celem zdobycia Pilska. I muszę się tu bez bicia przyznać, że będzie to pierwszy raz w sezonie zimowym 2016/2017. Jakoś w tym roku było mi nie po drodze, ponieważ skupiłem się na poznawaniu nowych miejsc do eksploracji skiturowej (co udało się zrealizować w 120% 🙂 ).
Po niespełna pół godzinie zdobywam Pilsko – słowacki wierzchołek. W międzyczasie przechodząca śnieżyca ustąpiła miejsca słońcu, jednocześnie odsłaniając cudowne formacje śnieżne wraz z rozległymi widokami.
W zasadzie ledwo co dotarłem na szczyt, ponownie chmury ogarnęły kopułę Pilska. Zaczęło solidnie wiać, a widoczność spadła do kilku metrów. Odpuściłem więc zjazdy w okolicy, kierując się z powrotem ku granicy i zjechałem wzdłuż szlaku i tras narciarskich, do schroniska na Hali Miziowej.
Tu ponownie wyszło słońce, ale śnieg zrobił się już mniej nośny i ogólnie tępy, więc zdecydowałem już zjechać bezpośrednio na dół. O dziwo nieprzygotowane trasy narciarskie posiadały odpowiednią ilość śniegu, by w miarę bezpiecznie zjechać. Dopiero na polanie Soliska musiałem zdjąć narty, bo zdecydowanie za dużo kamieni zaczęło szurać o narty. Z przypiętymi więc nartami do plecaka, pieszo zszedłem do parkingu, kończąc – mam nadzieję – w tym sezonie, przygodę z nartami.
Podobał Ci się ten artykuł? Jeśli chcesz, by w przyszłości tak samo przyjemnie się je pisało, możesz postawić mi kawę :) » https://buycoffee.to/beskidtrail