Wtorkowy wariant trasy w Beskidzie Żywieckim w zasadzie był już na tapecie dwa tygodnie temu. Wtedy jednak zdecydowaliśmy odpuścić ten przejazd, by wskoczyć w Beskid Śląski. Dziś jednak już nie odpuściłem, ponieważ pogoda wybitnie zachęcała do przejechania kilku ciekawych szlaków, na których nie było mnie ponad dwa miesiące.
Standardowo wyjechałem z Żywca i przez Zadki i łąki nad Juszczyną zjechałem do Brzuśnika. Dalej rowerowym szlakiem, którym w tym roku prowadziła trasa jednej z edycji Bike Atelier MTB Maraton, dostałem się na Skałę. Na ten podjazd zdecydowanie należy się mentalnie przygotować – albo mieć parę w nogach, albo chęć prowadzenia roweru po szlaku, który wybitnie zachęca do podjazdu (oj, złudne to wrażenie 🙂 ). Dziś jednak nastawiłem się na bardziej rekreacyjną jazdę (wszak biorąc ze sobą lustrzankę, chciałem przy okazji porobić kilka ciekawszych zdjęć, więc siłą rzeczy one były priorytetem a nie jakieś tam wyniki).
Ze Skały zjechałem na Słowiankę, i kawałek czerwonym szlakiem pojechałem na Abrahamów, by bezszlakowym wariantem, dla urozmaicenia, zjechać do Żabnicy-Skałka. Do tej pory korzystałem z szutrówki, która prosto zwoziła na dół, ale była ona monotonna i nudna. Jedyną jej zaletą była szybkość zjazdu.
W Skałce uzupełniam wodę, trochę słodyczy i czarnym szlakiem wjeżdżam na Halę Boraczą. Długo wzbraniałem się nad jazdą tym szlakiem w górę i omijałem go, wwożąc się wygodnie asfaltem biegnącym obok. W tym roku jednak postanowiłem na wiosnę „wypróbować” go i stwierdziłem, że to lepszy wariant (szczególnie, że całość da się sensownie wjechać). Teraz chyba tylko szosą lub przy słabszej dyspozycji będę jeździł asfaltem.
Na Hali Boraczej zrewidowałem swoje plany i na Halę Lipowską postanawiam dostać się zielonym szlakiem (tak, tak – tym szlakiem, który do tej pory uważałem za jedynie słuszny do zjazdu). Także zamiast standardowo przez Halę Redyklaną i dalej grzbietem, „bawię” się z sekcjami korzenno-kamiennymi. W zasadzie 80-85% szlaku jest do wjechania. Tylko 2 progi + końcówka każe zejść z roweru. Rzecz jasna wcześniej szlak wcale nie jest jakoś prosty – wręcz przeciwnie – jest to wg mnie doskonałe poletko treningowe na trzymanie równowagi, balansu i koordynacji. Podłoże miejscami mocno daje w kość – niby płasko, lecz z fragmentami mocniejszych podjazdów. Dodając do tego z reguły lekko wilgotne kamienie/korzenie, całość tworzy solidny poligon, który mogę polecić każdemu rowerzyście, który chce podnieść swoją technikę podjazdową.
Kolejny odpoczynek robię sobie na Hali Rysianka. Widokowość tego miejsca zdecydowanie przewyższa sąsiednią Halę Lipowską. Cisza, spokój, raptem kilku turystów – to rzadkość w tym miejscu. Stąd też z przyjemnością delektuję się tą chwilą odpoczynku.
Z Rysianki zjeżdżam singlem obok szlaku na Przełęcz Pawlusią i jadę na Romankę. Doprawdy urodzie tego przejazdu nigdy nie mogę się nadziwić – zawsze z wielką przyjemnością – w obu kierunkach – jadę tym szlakiem. Wierzchołek Romanki nie dostarcza żadnych widoków, stąd też nawet na nim się nie zatrzymuję, jadąc od razu na Majcherkową, spod której roztacza się piękna panorama.
Zjeżdżając dalej niebieskim szlakiem, nie sposób go nie polubić. Sporo ciekawych sekcji kamienno-korzennnych, które przy większej prędkości nie wybaczają błędów.
Za Kotarnicą czeka mnie i tak najtrudniejszy fragment – wszelkiej wielkości i rodzaju kamienie zdecydowanie utrudniają zjazd. Kilka razy nawet przeszła przez głowę myśl, że może by jednak odpuścić metr czy dwa. No ale jak rower i zawierzenie niesie i wybiera raz po raz, to jadę dalej ;).
Po dojechaniu do granicy lasu, opuszczam niebieski szlak i skręcam w lewo na stokówkę trawersującą Romankę. Chcę dostać się na Słowiankę, więc sieć leśnych dróg, w lepszym lub gorszym stanie, doskonale się do tego nadaje. Trzeba tylko w nich się orientować, bo nierzadko mogą wyprowadzić w maliny (dosłownie!).
Na Słowiance robię krótki postój i jadę dalej żółtym szlakiem. Chcę nim do końca zjechać, aż do Juszczyny. Po drodze muszę jeszcze raz wjechać na Skałę, bo rano zostawiłem tam kamizelkę. Tym razem wybrałem już nieco łagodniejszy podjazd, niż ten sprzed paru godzin ;).
Żółty szlak do Juszczyny nie jest jakoś szałowy. W większości prowadzi leśną drogą. Natomiast uważam, że raz na kilka lat warto się nim przejechać, by zobaczyć co na nim słychać. Na pewno ciekawym wariantem jest połączenie tego szlaku z rowerowym szlakiem na Przełęcz u Poloka (szczególnie w dół). A wracając do żółtego szlaku, to szczególnie dolny odcinek jest wymagający, ponieważ trzeba uważać, by koło nie ześliznęło się do środka drogi, która jest mocno wymyta. A reszta szlaku ogólnie dość szybka, miejscami widokowa i na pewno rzadko uczęszczana.
W Juszczynie dojeżdżam do drogi i wjeżdżam nią na przełęcz nad Trzebinią. By nie wracać w całość już asfaltem, odbijam z przełęczy w lewo i grzbietami pomiędzy Żywcem a Trzebinią, zjeżdżam do miasta. Zahaczam jeszcze o myjnię, bo w okolicach Abrahamowa i Lachowych Młaków standardowo czekało błoto, którego nijak nie da się objechać. I tym samym domykam kolejną pętlę w Beskidzie Żywieckim – z Żywca do Żywca :).
Garść statystyk: | |
Długość: 65 km | |
Przewyższenie: 2400 m | |
Trudność: 4/5 | |
Podobał Ci się ten artykuł? Jeśli chcesz, by w przyszłości tak samo przyjemnie się je pisało, możesz postawić mi kawę :) » https://buycoffee.to/beskidtrail
Świetna wycieczka i fajny opis