Po trzytygodniowym „rozwodzie” z Trance’em, spowodowanym w zasadzie dwoma czynnikami, czyli koniecznością wymiany napędu wraz naprawą bębenka oraz, nie ukrywam, zafascynowaniem się rowerem szosowym, w końcu przyszedł czas (czyt. wolny dzień i pogoda + rower w 90% po serwisie) na wyjazd mtb. Co prawda miałem nieco ograniczony czas, bo po południu czekało mnie spotkanie rodzinne, ale wcześniej ruszając na szlak, udało się przejechać zaplanowaną trasę.

Wyjątkowo nie będę rozpisywał się nad fragmentami trasy, ponieważ moją dłoń dopadł specyficzny przykurcz, który na dłuższą metę nie pozwala za dużo czasu spędzać nad klawiaturą. O ile na rowerze mtb nie mam z tym problemów, o tyle szosa stoi w tym przypadku pod znakiem zapytania.

Trasę zaplanowałem sobie tak, by odwiedzić rejon, który dość rzadko (jak można tak moim przypadku powiedzieć 🙂 ) odwiedzam, czyli rejon Brennej i Kotarza w Beskidzie Śląskim.

Wycieczkę rozpocząłem w Bystrej, skąd częściowo stokówką, częściowo niebieskm szlakiem wjechałem na Magurę. Dalej od strony Szyndzielni wjechałem na Klimczok i pojechałem od razu na Błatnią, z której zielonym szlakiem zjechałem do Brennej. Stąd mogłem dwoma wariantami dostać się na grzbiet Beskidu Węgierskiego – albo dołączając do niego na Grabowej albo na Kotarzu. Wybrałem ten drugi.

Na Kotarz wjechałem niebieskim szlakiem, ale od polan pod nim od razu leśną drogą dostałem się na szczyt. Dalej już łapiąc czerwony szlak, pojechałem na Przełęcz Salmopolską i dalej na Malinów. Oj, dawno mnie tu nie było na rowerze, cały rok ;). Przy okazji chciałem sobie przypomnieć, czy ów podjazd da się wjechać. Da się – w całości :).

Z Malinowa szybki zjazd i na początku trawersem w prawo a potem już grzbietem, zielonym szlakiem wjeżdżam na Malinowską Skałę. Tu przyznaję, że minione deszcze mocno rozmyły szlak i nie dało się całości wjechać, jak zazwyczaj robię – koła zbyt uciekały na luźnych kamieniach.

Dalszy przelot na Skrzyczne to już formalność. Ale formalność obfitująca w przedni widoki! Ze Skrzycznego wybieram jedynie słuszny zjazd, czyli czerwony szlak do Buczkowic. Górna część oczywiście bardzo wymagająca i jednocześnie dająca sporo frajdy z przejechania. Akurat dodatkowym utrudnieniem było kilka wycieczek, które na przemian trzeba było jakoś przepuszczać. Za to dolny odcinek to już poezja – cisza i pustka – piękny flow!

Z Buczkowic jadę do Szczyrku i przez Biłę, niebieskim szlakiem wjeżdżam ponownie na Siodło pod Klimczokiem. Uzupełniam wodę w bidonie i cisnę na Szyndzielnię, skąd od razu zjeżdżam na Przełęcz Kołowrót. Dalej już tylko krótki podjazd, zjazd i ostatnie metry w górę robię podjeżdżając na Kozią Górkę. Stąd od razu melduję na Twisterze, i po przejechaniu górnej części, zjeżdżam do Bystrej, skąd rozpocząłem wycieczkę.

Robię synchronizację stravy, wrzucam zdjęcia i… no, trochę tego wyszło ;). Ale jakoś zmęczenia nie czuć. Widać głód MTB był spory, a rozjeżdżenie na szosie też swoje zrobiło :).

Garść statystyk:
Długość: 67 km
Przewyższenie: 2790 m
Trudność: 3/5

Postaw kawę BeskidTrail!Podobał Ci się ten artykuł? Jeśli chcesz, by w przyszłości tak samo przyjemnie się je pisało, możesz postawić mi kawę :) » https://buycoffee.to/beskidtrail

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *