Kontynuując przedłużony, pogodny weekend, wymyśliłem sobie dość nietypowy jak dla mnie przejazd rowerowy. Zazwyczaj trasy planuje jako pętle z punku A do A. Nawet niekoniecznie z powodu kotwicy jaką jest gdzieś tam zaparkowane auto, ale bardziej z niechęci do składania i rozkładania roweru (a tych operacji w skali roku jest kilkadziesiąt – wierzcie mi). Wolę dołożyć kilka km, niż szukać transportu dla roweru. Oczywiście wyjątkiem jest pociąg. No właśnie – za jego pomocą, po trochu za przyczyną Oli, która kilka dni wcześniej szła wybranym przeze mnie fragmentem szlaku, postanawiam wybrać się do Zwardonia, by górami wrócić do Żywca.
Na pomysł trasy w zasadzie wpadam o 9.17 rano. Sprawdzam połączenie – jest, 9.18. Hmm, raczej nie zdążę, ale następne połączeniu jest 2 godziny później. O, na ten już się wyrobiłem. W między czasie, przy kawie, zrobiłem upgrade tylnego błotnika, który dzień wcześniej, w Beskidzie Sądeckim, uratował mi przedni napęd.
O 12.30 wysiadam z pociągu w Zwardoniu i od razu ruszam na szlak. Niebieskie znaki będą towarzyszyć mi aż do Baraniej Góry. Po początkowo lajtowym fragmencie po asfalcie, zaczynam w terenie wznoszenie się na Sołowy Wierch. Jakoś poziomice się zagęściły w terenie albo zmęczenie wczorajszego dnia spowodowało, że pierwszy wjazd przyszedł mi dość ciężko. Na szczęście po kolejnych kilometrach, zaczęło mi się lepiej jechać a szlak dostarczał jak najlepszych wrażeń.
Do Koniakowa szlak oferuje kilka naprawdę dobrych zjazdów. Pod Ochodzitę i dalej na Tyniok czekało mnie trochę wspinaczki, niestety w większości po asfalcie. Jechało się już lepiej, więc sprawnie oba podjazdy udało się wjechać. Dalej, w kierunku Gańczorki sporo trasy wiodło singlowymi ścieżkami, niesamowicie uatrakcyjniając przejazd, jednocześnie pozwalając zapomnieć o wcześniejszym asfalcie.
Trudniejszy podjazd czekał mnie właśnie pod Gańczorkę, a po zjeździe z niej – na Karolówkę. Sporo luźnych kamieni i śliskie podłoże mocno wyczerpywało. Na szczęście perspektywa ciepłej herbaty na Przysłopie mocno motywowała.
Do schroniska docieram po 2 godzinach od startu w Zwardoniu. Zamawiam herbatkę, która jak w niewielu lokalach, podawana jest z miodem, cytryną i sokiem – do wyboru, nawet trzy w jednym. Duży PLUS na nowych dzierżawców schroniska na Przysłopie.
Niezbyt chętnie opuszczam schronisko, ponieważ czeka mnie dobre kilkaset metrów podejścia szlakiem, obfitujacym w wyjątkowo nieprzyjazne kamienie. I w górę, i w dół jest trudno. O ile w dół jeszcze można jechać, o tyle w górę już niekoniecznie. Dopiero po kilkunastu minutach, mniej więcej w połowie drogi na Baranią Górę – udaje się definitywnie wsiąść na rower.
Na szczycie nie spędzam w zasadzie wiele czasu, bo dopada mnie porywisty wiatr, który standardowo od razu wychładza. Biorę się zatem do roboty i zaczynam zjazd. W sumie nie dalej jak tydzień temu z bratem jechałem ten odcinek, więc na świeżo mam w pamięci co trudniejsze fragmenty.
Na Magurkę Wiślańską wjeżdżam co rusz targany wiatrem. Ale udało się. Dopiero na górze, nieco osłonięty przez młodnik, łapię oddech. Przede mną teraz jeden z solidniejszych zjazdów tego dnia. Sprawnie całość wychodzi. Po drodze na Gawlasi zza chmur wychodzi słońce, wiatr prawie że cichnie i robi się niemalże sielankowy klimat. Tylko to Skrzyczne jeszcze daleko.
Pocieszeniem było to, że za Malinowską Skałą szlak był mi wyjątkowo dobrze znany, bo tylko w tym roku jechałem nim kilkanaście razy w obu kierunkach. Wiedziałem więc, że nie jest on w żaden sposób trudny czy wyczerpujący.
Do schroniska na Skrzycznem na docieram kilkanaście minut po 16-tej, czyli od schroniska do schroniska przejazd zajął mi nico ponad 1,5 h. Hmm, całkiem przyzwoicie, zważywszy na początkowe zmęczenie. Choć przyznać muszę, że tego dnia świeżości wyjątkowo mi brakowało.
Na miejscu zrobiłem sobie nieco dłuższy rest, wiedząc, że czeka mnie już tylko zjazd. Bynajmniej nie łatwy, a miejscami nawet trudny. Niebieski szlak może dostarczyć sporo emocji, a trudność zjazdu wzrasta wraz z nabieraniem prędkości. W dolinie Zimnika – Ostre – melduje się po niespełna 20 minutach. Sam zaskoczony jestem szybkością zjazdu (a nie należę do tych co mkną na dół z prędkością światła).
Z Ostrego już drogą przez Lipową i Pietrzykowice jadę do Żywca, kończąc tym samym trasę. Myślę, że przejechana trasa jest świetną propozycją dla wielu rowerzystów górskich, ponieważ można ją dość swobodnie modyfikować, np. zjeżdżając do Węgierskiej Górki (PKP) lub do Buczkowic i dalej do Bielska-Białej czy Wilkowic.
Garść statystyk: | |
Długość: 49 km | |
Przewyższenie: 1450 m | |
Trudność: 4/5 |
Podobał Ci się ten artykuł? Jeśli chcesz, by w przyszłości tak samo przyjemnie się je pisało, możesz postawić mi kawę :) » https://buycoffee.to/beskidtrail