Beskidzka jesień niemal zawsze wygląda imponująco – cała paleta barw tak charakterystycznych o tej porze roku chyba na każdym z nas robi wyjątkowe wrażenie. A gdy jeszcze odwiedzimy góry w słoneczny dzień, gdzie niemal co krok w oczy rzuca się ta cała mozaika kolorów – bez wątpienia będziemy zachwyceni :).

Co prawda każdy z naszych Beskidów jesienią przybiera złoto-rdzawe barwy, lecz wydaje się, że to właśnie w Beskidzie Sądeckim o tej porze roku jest najładniej. Bo może i drzewa wszędzie podobne, lecz złożoność krajobrazu, ukształtowanie terenu i tak urokliwe widoki na Tatry – są tylko tu. Stąd też jak tylko  mam okazję, staram się także i jesienią odwiedzić to pasmo.

Za początek trasy wybrałem Szczawnicę, skąd żółtym szlakiem zdobywam Bereśnik. Polecam wcześniej trochę się rozgrzać, ponieważ podjazd pod schronisko, pomimo że po utwardzonej drodze, jest co najmniej wymagający (stromo!). Za to z każdym metrem jest coraz ładniej :).

Wyjechawszy już na jeden z bocznych grzbietów odchodzących z głównego pasma, jadę nim dalej na Dzwonkówkę. Większość szlaku jest „wjeżdżalna”, dzięki czemu znacznie szybciej osiągam łącznik z czerwonym szlakiem. Po zmianie szlaku, zjeżdżam na Przełęcz Przysłop, i przejeżdżam na kolejną przełęcz, z której w lewo odbijam na leśną drogą. Jadąc dalej szlakiem czekałoby mnie sporo pchania, zaczynając już od samej przełęczy. Co prawda leśna droga, która wznosi się po północnej stronie grzbietu też do łatwych nie należy, lecz da się nią (w)jechać pod Przehybę.

W schronisku na Przehybie robię postój na drugie śniadanie. Pierwszy podjazd już za mną, więc mogę chwilę odsapnąć ;). A czeka mnie za chwilę jeden z najciekawszych zjazdów w okolicy, który nie tylko ja cenię i lubię – żółty do Przysietnicy, z wszem i wobec znanym wariantem Ukryty FR :). Nie ma co tu się rozpisywać nadto nad tym zjazdem – to po prostu trzeba zjechać – ot, co. Satysfakcja gwarantowana!

Ze Skrudziny czeka mnie teraz ponad 700 metrów podjazdu. Dystans 10 km nie brzmi źle, a asfalt jakoś tak nie przeszkadza – po prostu trzeba z powrotem się wdrapać z Przysietnicy na Przehybę. Jest też możliwość szutrowych podjazdów, np. jadąc przez dolinę Przysietnicy, jak ktoś chce urozmaicić sobie trasę ;).

Po godzinie udaje się całkiem sprawnie ponownie wjechać do schroniska. Piję ciepłą herbatę, bo ogólnie dzień dość chłodny, szczególnie w cieniu – nawet podjazd jakoś nie specjalnie rozgrzał. Dobrze, że chociaż wiatr nieco ustał na grzbiecie, bo inaczej o komforcie termicznym nie można by mówić.

Na zakończenie wycieczki wybieram zjazd z Przehyby – jej południowym ramieniem – do Szlachtowej. W większości wyjątkowo widokowy, szczególnie w drugiej połowie. Górą czeka nas trochę trudności, lecz wszystko w zasięgu co sprawniejszych użytkowników MTB ;). Poza tym szlak rowerowy wyjątkowo szybki i… ładny – tak po prostu :).

Ostatni odcinek, do Szczawnicy, to już główna droga wzdłuż potoku Grajcarek. Po drodze jeszcze krótka przerwa na późny obiad, i po 53 kilometrach kończę wycieczkę. Udaną, a jakże – i pełną wrażeń – zarówno tych stricte rowerowych, jak i estetycznych :). 

 

 

 

Garść statystyk:
Długość: 53 km
Przewyższenie: 1950 m
Trudność: 3/5

 


Postaw kawę BeskidTrail!Podobał Ci się ten artykuł? Jeśli chcesz, by w przyszłości tak samo przyjemnie się je pisało, możesz postawić mi kawę :) » https://buycoffee.to/beskidtrail

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *