Prawdziwej zimy wciąż brak
Pierwszą wycieczkę w nowym roku trudno nazwać rozpoczęciem kolejnego sezonu, ponieważ warunki w górach od kilku tygodni niewiele się zmieniają i bynajmniej nie przypominają nam, jaką mamy porę roku. Co najwyżej niższe temperatury, gdzieniegdzie zmrożony śnieg czy lód, ale to wszystko, co póki co ma nam do zaoferowania zima. Rower w zasadzie w ciągłym użyciu, choć nie ukrywam – że z przyjemnością odstawiłbym go w kąt, by chociaż na kilka tygodni zamienić go na skitury. Co prawda mam już za sobą kilka wyjść skiturowych podczas tej zimy, ale umówmy się – chodzenie po trasach narciarskich to nie jest to, co mogą w pełni zaoferować skitury: świeże połacie białego puchu, wyznaczanie nowych linii, torowanie podejścia i ta nagroda w postaci dziewiczego zjazdu. Mam nadzieję, że śnieżna zima w końcu nadejdzie, i pozwoli nacieszyć się skiturami :).
Przygodę czas zacząć
Wracam jednak na ziemię. Po raz kolejny pakuję rower do auta i jadę w kierunku Beskidu Małego, by z Łodygowic rozpocząć pierwszą wycieczkę nowego 2021 roku. Czerwonym szlakiem jadę w kierunku Czupla, by po kilku kilometrach odbić w lewo, i szeregiem leśnych dróg, dojechać do czarnego szlaku, którym dotrę na Magurkę Wilkowicką. Łącznik pomiędzy czerwonym a czarnym szlakiem jest w całości wjeżdżalny (choć ma kilka stromszych ścianek), więc polecam z niego korzystać, choćby dla ominięcia wypuchu na Czupel lub po prostu mieć kolejną możliwość terenowego wjazdu na Magurkę Wilkowicką. Dla ułatwienia odnalezienia łącznika – założyłem segment na Stravie.
Po dojechaniu do schroniska zapinam tylko bluzę i czerwonym szlakiem jadę w kierunku Sokołówki, skąd początkiem Loopera zjeżdżam do stokówki i dalej niebieskim szlakiem docieram na Przełęcz Przegibek. Robię kilka łyków napoju z bidonu, i kontynuuję jazdę tym samym kolorem szlaku, docierając nim na Gaiki. Robię krótką przerwę na małe co nieco.
Zmieniam kolor szlaku na czerwony, którym pojadę teraz przez dłuższy czas. Grzbietowy przejazd tego fragmentu Beskidu Małego jest dość szybki i wygodny (gdy nie ma lodu 😉 ), i dopiero za Przełęczą u Panienki jest gdzie się więcej pomęczyć na podjeździe.
Zatrzymuję się przy schronisku na Hrobaczej Łące, grzejąc się ciepłą kawą i zajadając się kanapką z masłem orzechowym i miodem. Rozgrzany, nieco wypoczęty, „zdobywam” szczyt i zaczynam jeden z najciekawszych (wg mnie) szlakowych zjazdów w Beskidzie Małym. Tym razem uatrakcyjniam sobie zjazd, zdobywając Bujakowski Groń, na który prowadzi fajny singiel (do zjazdu lepszy 😉 ). Dziś wyjątkowo dobrze się jechało tym szlakiem, ponieważ w większości pozbawiony był liści oraz luźniejszych kamieni, które często utrudniają szybszy przejazd. Trafiłem więc na przyjemny bonus :).
Magurka Wilkowicka po raz drugi
Dotarłszy do asfaltu, jadę nim do Międzybrodzia Bialskiego i kieruję się na żółty szlak, którym chcę ponownie wjechać na Magurkę Wilkowicką. Terenowa część szlaku, w pierwszej połowie jest wyjątkowo wymagająca do podjazdu. O ile nawierzchnia raczej puszcza, o tyle kąt wymaga od rowerzysty dobrej łydy. Mnie dziś w wielu miejscach utrudniało podjazd błoto, ale na szczęście dało się całość wjechać bez większych uślizgów. Myślę, że ten szlak to też trochę test naszej psychiki podjazdowej, ponieważ niemal cały czas widać, jak mocno szlak pnie się w górę, a jednocześnie można go urobić.
Docieram drugi raz tego dnia na Magurkę Wilkowicką. Troszkę sił jednak kosztował mnie podjazd, a w brzuchu już burczy, więc dojadam drugą kanapkę, popijam czymś mało zdrowym ;), i jadę na Czupel. Pierwotnie miałem zjechać z niego czerwonym szlakiem do Łodygowic, ale literka B na drzewie przypomniała mi, że jest jest ciekawszy zjazd z grzbietu – Borówa! Zdobywam więc szczyt i wracam w okolice ruin schroniska. W międzyczasie słońce wyszło zza chmur i zrobiło się… wyjątkowo! Usiadłem więc na chwilę na kamieniu pod drzewem, by dać się ponieść chwili. Wiedząc, że przede mną już tylko zjazd, a do zachodu słońca zostało ok. pół godziny, mogłem sobie pozwolić na kilka minut wpatrzenia w góry.
Ruszam na dół: na początku Killer, a później już wspomniana Borówa. Pomimo pory roku, warunki na obu trasach całkiem przyzwoite. Nieraz latem bywa gorzej ;). Oczywiście trochę mokro, trochę błota, lecz całościowo bardzo przyzwoicie. Zresztą było widać, że dziś nie tylko ja atakowałem te trasy ;).
Dokładnie o 15.30 docieram do auta. Kolejne mycie roweru, ale takie bardziej spłukanie błota, bo przecież wciąż śnieżnej zimy nie widać, więc za dzień czy dwa znów będzie trzeba wsiąść na rower ;).
Zachęcamy do zaglądania na nasz profil na Facebooku – @BeskidTrailPL – i polubienia nas – ponieważ poza udostępnieniami wpisów z bloga, znajdują się też inne relacje z bieżących wycieczek (a ostatnio jest ich tam całkiem sporo 🙂 ).
Garść statystyk: | |
Długość: 45 km | |
Przewyższenie: 1700 m | |
Trudność: 3/5 | |
Podobał Ci się ten artykuł? Jeśli chcesz, by w przyszłości tak samo przyjemnie się je pisało, możesz postawić mi kawę :) » https://buycoffee.to/beskidtrail