Wszelkie rowerowe plany wyjazdowe w 2021 roku lepiej nam chyba traktować jako niepewną przyszłość i miło się nią zaskoczyć, aniżeli rozczarować w razie niepowodzenia. Stąd też i nasze pomysły na wszelkiego rodzaju „dalsze” i wielodniowe wypady postanowiliśmy w tym roku bardziej uskuteczniać „na bieżąco”, korzystając z możliwości, jakie nam aktualnie zaoferuje pogoda. Oczywiście mamy bazę pomysłów i celów, które chcemy odwiedzić i zrealizować, lecz te będziemy sobie sukcesywnie wcielać w życie :).
Tak też właśnie stało się w tym przypadku, gdzie wykorzystaliśmy okno pogodowe połączone z krótkim urlopem. Pierwotnie co prawda mieliśmy pojechać w inną część kraju i z innymi rowerami, lecz finalnie aura wybrała za nas i wylądowaliśmy na… Kaszubach :).
Wcześniej kilka razy, przejazdem, owszem – bywaliśmy tutaj. Ja nawet nieco częściej, dzięki pracy pilota/przewodnika. Gdy w minionym roku nieco bardziej zagłębiłem się z grupą w te okolice, zdecydowanie zapragnąłem przyjechać tu z Olą, by na rowerach spędzić tu co najmniej kilka dni. Przyszedł więc czas, by w połowie maja poczynić tu pierwsze kroki na rowerach… szosowych. Czyli raczej najmniej przydatnych, a już na pewno nie optymalnych. Dlaczego? Powód jest prosty. Zdecydowana większość atrakcji, widoków, urokliwych miejsc, itp., dostępna jest dzięki słabej (o ile w ogóle są) jakości drogom leśnym czy ścieżkom.
Oczywiście wybranie się na Kaszuby z rowerem szosowym ma jak najbardziej sens, pod warunkiem, że z góry zaplanujecie sobie trasy wiodące po sprawdzonej, asfaltowej nawierzchni (pro-tip: wciąż istnieją w Polsce wioski połączone ze sobą TYLKO drogą szutrową/piaszczystą lub poprowadzoną przez nie kostką brukową – weźcie to pod uwagę, planując trasę [szczególnie, gdy Google Street View tam jeszcze nie dotarło… ] ). Można śmiało wykręcić wiele świetnych pętli po co najmniej dobrych czy bardzo dobrych drogach. Wszystko to pod warunkiem, że bardziej będziesz chciał pojeździć na rowerze niż zobaczyć co ciekawsze miejsca.
Zdecydowanie najlepszym środkiem transportu jest gravel. Kropka. Ilość i jakość wszelakich dróg czy ścieżek leśnych jest OGROMNA. Ponadto dodając to tego miliony kilometrów wytyczonych tras rowerowych to ich ilość może przyprawić nas o zawrót głowy. Często (głównie na terenie Borów Tucholskich) obok drogi wyłożonej idealnym asfaltowym dywanikiem, biegnie trasa rowerowa wyłożona ubitą ziemią/tłuczniem (tak dobrym, że nawet nam na typowo szosowych rowerach jechało się dobrze, ale jednak opon trochę szkoda). I niestety bywa, że po normalnej drodze jechać nie możemy (stoją zakazy jazdy rowerem). Przewyższenia nie są duże, a większe koła i pozycja bardziej aerodynamiczna przydadzą się na odcinkach asfaltowych.
Dzięki wielu latom doświadczeń biwakowych, zarówno na wyjazdach pieszych jak i rowerowych, w Polsce i za granicą, skutecznie ominęliśmy wszelkie niedogodności związane z brakiem dostępu do typowych usług noclegowo-hotelowych (z których i tak prawie nigdy nie korzystamy 😉 ). Bazę noclegową w postaci oficjalnych miejsc biwakowania można sprawdzić na mapie na oficjalnej stronie prowadzonej przez Lasy Państwowe czaswlas.pl.
Dzień #1 – „Tu nie jest brzydko; tu jest płasko”
Pierwsza pętla, która ogólnie jest bardzo ciekawą trasą i bez wątpienia możemy ją polecić, ale na rower typu gravel/treking. Co prawda 3/4 prowadzi po drogach z niezłą nawierzchnią, ale okolice Powidzkiego Parku Krajobrazowego są wybitnie terenowe. Niestety nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego „dobrodziejstwa”, i planowana „lekka setka” zmieniła się w niezłą męczarnię. Sporo tego dało się przejechać, ale nie było to nadto przyjemne. I żal było piachu wpadającego w napęd…
Dzień #2 – Bory Tucholskie – prawo zakazuje ruchu po drogach
Drugi dzień miał już być znacznie bardziej przyjazny rowerom szosowym. Google Street Viev to oczywiście potwierdziło. Tylko nie zwróciliśmy uwagi, że większość trasy położonej na terenie Borów Tucholskich, gdzie poprowadzana była trasa rowerowa, nie wiodła drogą, tylko ścieżką obok drogi. Ścieżka oczywiście była pierwsza klasa (i z pewnością większość rowerzystów doceni takie rozwiązanie – zwłaszcza rodzin z dziećmi), tyle że bardziej na gravel niż na szosę (oj, cierpiały nasze opony). Tego dnia m. in. te niedogodności zmusiły nas do znacznego skrócenia trasy, ponieważ moja opona nie wytrzymywała szutru, i trzy razy musiałem zmieniać przecierającą się od tej pierwszej dętkę.
Pętla oczywiście wyjątkowo ładna. Piękne pofalowane tereny, pola uprawne, sosnowy las z czystym poszyciem… wszystko to tworzyło zjawiskowy klimat. Dodatkowo bogata sieć wszelakich dróżek leśnych w połączeniu z już wytyczonymi szlakami rowerowymi, wprost zachęcała do zrobienia kolejnych kilometrów w siodle.
Przejeżdżając przez tereny objęte Parkiem Narodowym Bory Tucholskie bez wątpienia wiemy, dlaczego zostały objęte ochroną. Może i nawałnica sprzed kilku lat przyczyniła się do znacznych strat w drzewostanie i ogólnym wyglądzie okolicy, lecz i tak można podziwiać wyjątkowy urok tych terenów.
Dzień #3 – Łachy piachu pośród wybornych asfaltów
Dysponując samochodem, nie chcieliśmy wiązać się z jedną miejscowością wypadową, więc co dzień zmienialiśmy okolicę, w której będziemy jeździć na rowerach. Poruszaliśmy się więc sukcesywnie na północ, i kolejnego dnia odwiedziliśmy Wdzydzki Park Krajobrazowy.
Ponownie mogliśmy cieszyć oczy krajobrazami, którego na co dzień brakuje nam w rodzimych Beskidach: mnóstwo terenów uprawnych, piękne, czyste lasy i dziesiątki mniejszych i większych zbiorników wodnych.
Pętla ponownie wyjątkowo urokliwa, ale równie wyjątkowo dała nam się we znaki. Mniej więcej pod koniec pierwszej połowy znów trafiliśmy na szutry, które o dziwo w lasach były dość przyjazne naszym rowerom. Niestety gorzej było na otwartych przestrzeniach, pomiędzy zabudowaniami i wioskami, gdzie dominowały łachy piachu. Wąskie opony mocno się wbijały i często uniemożliwiało to jakąkolwiek jazdę. Buty szosowe również niespecjalnie do spacerów się nadają. Gdy po 10 kilometrach brodzenia w czymś takim, dotarliśmy ponownie do asfaltowej drogi – naszej radości nie było końca. I choć byliśmy już trochę zmęczeni tymi przygodami, postanowiliśmy przedłużyć pierwotną trasę (ale dokładnie wcześniej sprawdziliśmy jej dalszy przebieg i nawierzchnię) i dołożyliśmy sobie, jak się okazało, bardzo ciekawy przejazd. Odwiedziliśmy m.in. wieś Sominy , w której znajduje się piękny, wielowiekowy drewniany kościółek oraz kilka chat krytych strzechą.
Końcówka dnia było nieco nerwowa, za sprawą burzy, która od pewnego czasu krążyła wokół nas. Na szczęście przeszła obok i bez dodatkowych atrakcji, poza niewielkim ochłodzeniem, udało nam się dotrzeć do końca wycieczki.
Dzień #4 – Najlepsza pętla!
Kolejny dzień – kolejna pętla bliżej północy Polski czyli także serca Kaszub. Ponownie pełna malowniczych pól, już zdecydowanie bardziej pofalowanych. Dobrej jakości drogi, nawet te mocno lokalne, pozwoliły się cieszyć każdym przejechanym kilometrem.
Tu pewnie gravel byłby mniej potrzebny, lecz trasę też tak zaplanowaliśmy, by wiodła faktycznymi drogami z solidną nawierzchnią, toteż naszymi szosami dobrze się jechało. Przy okazji w końcu pojawiły się jakieś podjazdy choć trochę przypominające te z naszych okolic (choć oczywiście w mikro skali 😉 ).
Pomimo poruszania się bardziej głównymi drogami (żółte 3 cyfrowe i krótki fragment „krajówki”) ruch był niewielki, głównie osobowy. Z pewnością było to spowodowane dniem tygodnia (sobota) oraz okresem przedwakacyjnym. Dzięki temu bardzo komfortowo udawało nam się pokonywać wybrane fragmenty trasy a sytuacji nam zagrażających nie było.
EPILOG:
Kaszuby bez wątpienia polecamy na aktywność rowerową. Zdecydowanie najlepszym wyborem roweru jest gravel (a przynajmniej dowolny rower, ale z oponami z jakimkolwiek bieżnikiem). Można dzięki niemu dostać się znacznie wygodniej, szybciej i bezpieczniej w wiele ciekawych miejsc, które my z racji ograniczeń sprzętowo-czasowych, ominęliśmy.
Na miejscu bez problemu znajdziecie setki kilometrów tras rowerowych, które są dość dobrze oznaczone w terenie i na mapach.
Warto oczywiście wcześniej przygotować się do takiego wyjazdu, planując trasę np. za pomocą serwisu mapowego mapy.cz. Google Maps oraz papierowe mapy także warto wziąć pod uwagę, chcąc odwiedzić te okolice.
My na pewno wrócimy tu jeszcze, i pewnie nie jeden raz. Warunek: przyjazd z gravelem :). Oczywiście bez gravela też można świetnie spędzić czas w tych okolicach, ale taki sprzęt idealnie zapełniłby lukę w naszych wyjazdach pomiędzy wymagającymi górskimi trasami a nabijaniem kilometrów po asfalcie :).
PS.
Trudno tu o duże przewyższenia. Choć wyżej zamieszczone trasy sugerują, że sięgają one powyżej 1000 metrów podjazdów, to trudno tu o zrobienie choćby kilkuset, na 100 kilometrach ;).
Podobał Ci się ten artykuł? Jeśli chcesz, by w przyszłości tak samo przyjemnie się je pisało, możesz postawić mi kawę :) » https://buycoffee.to/beskidtrail